Rozważanie Ewangelii według św. Marka
ROZDZIAŁ 6
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16
JEZUS W NAZARECIE
Wyszedł stamtąd i przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie.1 Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze; a wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: «Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce!2 Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?» I powątpiewali o Nim.3 A Jezus mówił im: «Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony».4 I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich.5 Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał.6 (Mk 6,1-6)
Zamykanie się na moc Chrystusa przez brak wiary w Niego
„A Jezus mówił im: «Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony». I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał.” (Mk 6,4-6)
Jezus dokonywał cudów, aby pomóc potrzebującemu człowiekowi i aby zjednoczyć go ze Sobą na wieczność. Aby to zjednoczenie mogło się dokonać, człowiek musi uwierzyć Chrystusowi i z ufną miłością powierzyć się Jego zbawczej mocy. Jeżeli jednak człowiek nie ufa Jezusowi i nie wierzy w Niego, uniemożliwia sobie zbawienie.
Z brakiem wiary Jezus spotkał się, gdy przyszedł do rodzinnego Nazaretu. Ponieważ nie wierzono w Niego, dlatego „nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu.” Ponieważ ludzie w rodzinnym Nazarecie wątpliwi w wyjątkowe posłannictwo Jezusa, dlatego oddalił się od nich i nauczał w okolicznych wioskach. Nie narzucał się nikomu ze swoją dobroczynną cudowną mocą i nie zmuszał nikogo siłą do uwierzenia w Niego. Stwórca wolnej woli człowieka zawsze ją szanował i nadal szanuje.
Niewiara mieszkańców Nazaretu i wiara Maryi
„A Jezus mówił im: «Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony».I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu.” (Mk 6,4-6)
Jezus wraz z uczniami udał się do Nazaretu. Zgodnie ze zwyczajem nauczał w szabat w synagodze. Wielu słuchających Go było zaskoczonych Jego niezwykłą mądrością. Dziwiły wielu także niezwykłe cuda, o których już wcześniej słyszeli. Mimo zdziwienia nie uwierzyli w Niego. Ich zdziwienie nie zamieniło się w wiarę w Niego, dlatego nie miało większej wartości. Nie mogło zastąpić wiary, która powinna była się w nich zrodzić. Z bliskich i krewnych nie zamienili się w Jego uczniów, wierzących w Niego i przyjmujących Go przynajmniej jako proroka. Z powodu braku wiary nie stali się świadkami cudów Jezusa – oprócz uzdrowienia kilku chorych – i usłyszeli Jego wyrzut: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony”. (Mk 6,4)
Te gorzkie słowa o lekceważeniu Syna Bożego nie odnosiły się do Jego Matki, Maryi. Ona bowiem, dzięki swojej wierze i miłości do Boga, była absolutnym przeciwieństwem tego, z czym się Jezus spotkał w Nazarecie, gdy tam przybył po rozpoczęciu swojej działalności publicznej. Z powodu braku wiary mieszkańców Jego rodzinnego miasta, „nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich.” (Mk 6,5) Inaczej było z Maryją, Jego Matką. Dzięki Jej wierze mógł się dokonać niezwykły cud, jakim było Wcielenie się Syna Bożego. Pod Jej pełnym wiary i miłości Niepokalanym Sercem Syn Boży zamieszkiwał i formował się przez dziewięć miesięcy jako człowiek. Dzięki wierze Maryi mógł się dokonać cud przyjścia Syna Bożego w ludzkiej naturze i wszystko to, czego dokonał dla naszego zbawienia.
Mieszkańcy niebios napełnili się niezwykłą radością, gdy Maryja, Matka Jezusa i wszystkich ludzi, została wzięta do nieba z duszą i ciałem. Wszyscy cieszyli się, ponieważ pojawiła się pośród nich na zawsze nowa szczęśliwa Istota, pocieszona ostatecznie po swoich ziemskich udrękach – Istota potrafiąca wszystkim okazywać swoją niezwykłą miłość: Matka Syna Bożego, Zbawiciela i Odkupiciela świata; Matka Tego, któremu zawdzięczają swoje niebiańskie szczęście; Dziewica, której wiara umożliwiła cud Wcielenia i Jej Boskie Macierzyństwo.
Zdziwienie Jezusa i mieszkańców Nazaretu
„...a wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: «Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce!” (Mk 6,2) Wielu przysłuchujących się Jezusowi nauczającemu dziwiło się z powodu Jego mądrości. Wielu zadziwiały cuda, o których słyszeli lub może nawet je widzieli. I dziwili się. O Jezusie Ewangelista Marek też mówi, że się dziwił. Dziwiło Go niedowiarstwo mieszkańców Jego rodzinnego miasta (por. Mk6,6). Słyszeli o Nim i Jego cudach, sami mogli się przekonać o Jego nadzwyczajnej mądrości, a mimo to powątpiewali o Nim. Niektórym krewnym Jezusa – nazywanym też Jego braćmi i siostrami – trudno było przyjąć, że ktoś spokrewniony z nimi może być wyjątkowym posłańcem Bożym. W takim rozumowaniu nie ma żadnej logiki, a jednak niektórzy z tak nieracjonalnego powodu nie uwierzyli w Jezusa.
Krewni Jezusa wątpiący w Niego
„Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?» I powątpiewali o Nim. A Jezus mówił im: «Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony».” (Mk 6,3-4)
Do krewnych Jezusa i do mieszkańców Jego rodzinnego miasta, Nazaretu, docierały różne wiadomości o Nim i o tym, że może On być oczekiwanym Mesjaszem. Mieszkańcy Nazaretu i krewni Jezusa mieli jednak różne mylne wyobrażenia o pochodzeniu Mesjasza i o tym, kim i jaki będzie. Te wyobrażenia przeszkadzały im przyjąć Go jako prawdziwego Mesjasza. Według nich bowiem prawdziwy prorok lub Mesjasz nie może być cieślą, synem Maryi, kuzynem lub dalszym krewnym osób, które dobrze znają lub się do nich zaliczają. Tych wytworzonych przez samych siebie „kryteriów mesjańskości” Jezus nie spełniał, dlatego wielu krewnych i mieszkańców Jego rodzinnego miasta powątpiewało o Nim. Jednak ocenianie Go według tego, czyim jest krewnym, nie było mądre – zwłaszcza myślenie, że Syn Maryi nie może być kimś wyjątkowym!
Różne opory wobec Jezusa nie usprawiedliwiały braku wiary w Niego, ponieważ wszyscy – a więc i Jego bliscy krewni – byli w stanie zauważyć w Nim mądrość, której nie mógł otrzymać od ludzi. Zauważalne przejawy Jego niezwykłej wiedzy i mądrości świadczyły o Jego wyjątkowym powiązaniu z Bogiem. Ponadto Jezus odznaczał się mocą cudotwórczą, której człowiek nie posiada. Ujawniająca się w Nim niezwykła potęga również wskazywała na Jego nadzwyczajne powiązanie z Boską wszechmocą. Nie mieli zatem usprawiedliwienia dla swojej niewiary i zasłużyli na Jego surową ocenę: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony” (Mk 6,4).
Lekceważeniem Jezusa było myślenie, że On, jako „syn Maryi”, nie zasługuje na uwierzenie w Niego i w Jego wyjątkowe posłannictwo. Prawda jest jednak inna: Jezus, Syn Maryi, jest wcielonym Słowem Bożym; jest prawdziwym Synem Bożym, Mesjaszem, naszym Odkupicielem i Zbawicielem. Mieszkańcy Nazaretu, którzy odrzucili Jezusa, nie znali ani tajemnicy Jego Boskiego pochodzenia, ani tajemnicy Boskiego Macierzyństwa Maryi, którą – jak im się wydawało – dobrze znali. Krewnym Jezusa i mieszkańcom Nazaretu wydawało się, że wszystko o Nim wiedzą. Okazało się jednak, że ich ludzka wiedza o Nim nie była pełnym poznaniem Go. Podobnie znajomość Jego Matki nie dotyczyła najważniejszego: Jej wybrania przez Boga na Matkę Syna Bożego, Jej niepokalanego poczęcia i dziewiczego poczęcia Jezusa. Nie znali największej tajemnicy świętości Jej życia ani tajemnicy Jej Syna, Jezusa. Zamknęli się na głębsze poznanie Go i przez to Go zlekceważyli. Nie przyjęli Go z wiarą, na jaką zasługiwał, i spowodowali, że odszedł od nich, aby nauczać w okolicznych wsiach (por. Mk,6,6). Jezus nie narzucał im ani swojej obecności, ani mądrości, ani cudów.
ROZESŁANIE DWUNASTU
Następnie przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi7 i przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie.8 «Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien!»9 I mówił do nich: «Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie.10 Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich!»11 Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia.12 Wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali.13 (Mk 6,7-13)
Strząsnąć brudny proch z nóg
„Następnie przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi” (Mk 6,7)
Jezus rozsyłał swoich Apostołów po dwóch, aby szli i wzywali do nawrócenia. „Dał im też władzę nad duchami nieczystymi” (Mk 6,7) i chorobami. Udzielił im rady, aby odchodzili od tych, którzy ich nie przyjmą i nie będą słuchać. „Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich!” (Mk 6,11) „Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. Wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali.” (Mk 6,12-13)
Jezus polecił swoim Apostołom odejść od tych, którzy nie będą chcieli słuchać ich nawoływania do nawrócenia. Mieli nawet strząsnąć proch z nóg przed wyjściem z takiego miejsca na znak, że nie chcą mieć nic wspólnego z postawą niechęci i wrogości, z jaką się spotkali. Ta wrogość wobec Ewangelii i Jezusa, który ją przyniósł dla zbawienia świata, była jak brudny proch. Strząśnięcie go z nóg miało oznaczać zdecydowane odcięcie się od brudu duchowego, na jaki się natknęli. Przez ten gest mieli powiedzieć: „Nie podzielamy waszej niechęci do nawrócenia. Nie chcemy mieć nic wspólnego z waszymi poglądami, które przeciwstawiają się Ewangelii. Stoimy po stronie Chrystusa i Jego Ewangelii. Jego prawdy nie chcemy zanieczyścić prochem waszej niechęci do nawrócenia. Ponieważ nie chcecie Bożej prawdy, ponieważ odrzucacie głoszone wam wezwanie do nawrócenie, dlatego odchodzimy. Nie przyjmując nas, pozbawiacie się jednak szansy uwolnienia od złych duchów i chorób”.
Pełne oddanie się misji zbawiania ludzi
Jezus „przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. «Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien!» I mówił do nich: «Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie.” (Mk 6,8-10) Wysłani uczniowie Jezusa mieli iść i wzywać do nawrócenia. Mieli uwalniać ludzi z mocy złego ducha i przywracać zdrowie chorym, namaszczając ich olejem. Ich działalność miała być wyłącznie służbą, bez szukania swoich korzyści i wygód. Dlatego mieli pozostawać w domu, który ich przyjął – nawet gdyby nie znaleźli w nim wygód – aż do końca swojej misji w danym miejscu. Już samo przyjęcie ich i ofiarowanie im może bardzo skromnego miejsca zamieszkania i pożywienia powinno ich uradować i napełnić wdzięcznością. Byłoby czymś niewłaściwym, nietaktem i brakiem miłości porzucanie takiego otwartego domu i szukanie innego, może wygodniejszego. Apostołowie nie mieli myśleć o zabezpieczeniu wygód swojej najbliższej przyszłości. Tylko laskę mogli wziąć na drogę, upodabniając się do pasterzy, którzy idą poszukiwać owiec. Pragnienie służenia Jezusowi i ludziom, do których zostali posłani przez Zbawiciela świata, miało być naczelnym i jedynym motywem ich działania. Tylko ewangelizowanie, wzywanie do nawrócenia i pomaganie! Tylko to i nic więcej! Mieli pomóc ludziom się nawrócić i osiągnąć zbawienie. W zamian za to mieli prawo przyjąć tylko ofiarowane im mieszkanie i pożywienie.
Odrzucanie posłańców Jezusa jest odrzucaniem Jego samego
„I mówił do nich: «Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich!»” (Mk 6,10-11) Przyjęcie w jakimś domu powinni sobie Apostołowie Jezusa cenić i nie szukać innego miejsca, nawet gdyby to ofiarowane im było bardzo skromne. Jeśli jednak spotkają się z odrzuceniem, to mają strząsnąć proch ze swoich nóg, „na świadectwo dla nich”. Swoim gestem mają zaświadczyć, że nie mają nic wspólnego ze złem, jakie ściągnęli na siebie ci, którzy odrzucili ich wezwanie do nawrócenia. Apostołowie Jezusa nie przyszli bowiem do nich, aby brać, lecz aby dawać, ubogacać, pobudzić serca do dobra, uwalniać z mocy złego ducha i uzdrawiać. Ci, którzy odrzucają Apostołów Jezusa, odrzucają Jego samego, bo to On ich posłał, aby głosili Jego Ewangelię. „Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi; lecz kto Mną gardzi, gardzi Tym, który Mnie posłał”. (Łk 10,16) Strząsając proch ze swoich nóg, Apostołowie mieli zaświadczyć, że nie pochwalają tego, co zrobili odrzucający ich, bo za tym odrzuceniem ukrywała się niechęć do nawrócenia i do Jezusa, który posłał ich do nich ze swoim wezwaniem. Ci, którzy odrzucali posłanych przez Jezusa uczniów, wyrażali przed nimi to, czego może nie ośmieliliby się wyrazić wprost przed Nim samym z powodu onieśmielenia lub jakiegoś lęku.
Zdanie się na Bożą Opatrzność głosicieli Ewangelii, wysłanych przez Jezusa
„Następnie przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi i przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. «Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien!»” (Mk 6,7-9) Jezus nie wysłał swoich Apostołów z pustymi rękami. Przeciwnie, wyposażył ich w skarb prawdy Swojej Ewangelii i władzę nad duchami nieczystymi. Od Niego otrzymali też moc uzdrawiania chorych. Obdarzeni tymi darami mieli iść – tylko z laską w rękach i sandałami na nogach – tam, gdzie Jezus im polecił. Mieli zaufać Temu, który ich posłał, że On zatroszczy się o ich wyżywienie i mieszkanie. Wyrazem tej ufności miało być ich skromne wyposażenie: laska w rękach i sandały na nogach... bez chleba, bez pieniędzy, w jednej tylko szacie, bez żadnych zbytków. „Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien!” (Mk 6,9) Nie mieli przywdziewać dwóch szat, gdyż byłoby to jakimś niepotrzebnym zbytkiem lub formą odróżniania się od najbiedniejszych. Niczym zewnętrznym nie mieli się wyróżniać. Jezus powołał ich, aby poszli do ludzi, zdani całkowicie na Bożą Opatrzność i gościnność tych, których Ona postawi na ich drodze.
Nie w materialne lecz w duchowe dobra mieli być wyposażeni posłańcy Jezusa
„i przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. «Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien!»” (Mk 6,8-9) Jezus przykazał swoim Apostołom, aby – jako Jego posłańcy – nie brali ze sobą żadnych rzeczy materialnych – oprócz laski, sandałów i jednej szaty. Mieli natomiast nieść ze sobą do ludzi dary duchowe, takie jak głębokie zaufanie Bożej Opatrzności, posłuszeństwo Jezusowi, który określił, co mają czynić w czasie wykonywania Jego misji. Mieli iść do ludzi z otrzymaną od Niego duchową mocą nad złymi duchami i zdolnością uwalniania od chorób. Mieli stanąć przed nimi z pokorą i miłością, aby wezwać do nawrócenia, którego również sami ciągle potrzebowali.
Przyjmowanie i odrzucanie posłańców Jezusa
„I mówił do nich: «Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich!»” (Mk 6,10-11)
Posyłając po dwóch swoich Apostołów, aby szli do ludzi, głosili im Ewangelię i nawoływali ich do nawrócenia, Jezus przygotowywał ich na coś, z czym się mieli spotkać później w czasie ewangelizowania narodów – na przyjęcie lub odrzucenie ich. Zostaną przyjęci przez ludzi, w których istnieje tęsknota za dobrem, którzy są spragnieni Bożej prawdy, i będą odrzucani przez osoby, które nie chcą wyzwolenia ze zła, bo ono im się jawi jako dobro.
Chociaż Ewangelia Jezusa Chrystusa jest Dobrą Nowiną, prawdą i dobrem, to jednak nie wszystkich ludzi przyciąga. Jedni widzą w niej wielki skarb i pomoc duchową w dążeniu do nieba, inni – przeciwnie, „głupstwo” i ograniczenie wolności. Jedni lgną do niej i nawracają się, inni mają w nienawiści zawarte w niej światło prawdy Bożej, bo ono odsłania ich nieprawość i budzi niepokój sumienia, który ich drażni. Jedni chcą, aby światło Ewangelii świeciło przed nimi i przed całą ludzkością, inni natomiast pragną je zgasić, aby zło przestało być widoczne i mogło być popełniane bez niepokoju sumienia.
Głosiciele Ewangelii mają wytrwale pozostawać z tymi, którzy przyjmują ich oraz Tego, który ich posłał: Chrystusa. Tych natomiast, którzy ich odrzucają, mają otoczyć modlitwą, aby któregoś dnia odkryli piękno prawdy i zaczęli się nią karmić i aby stale dążyli do Dobra najwyższego drogą stałego odwracania się od zła, skruchy i żalu za grzechy.
Jezus wysłał Apostołów po dwóch, aby się wzajemnie wspierali zwłaszcza wtedy, gdy mieli się zetknąć z odrzuceniem. Gorliwość jednego miała podnosić na duchu drugiego towarzysza, którego mogło ogarnąć zniechęcenie w chwilach różnych ataków. Jeden dla drugiego miał też być światłem ułatwiającym posuwanie się naprzód po drodze ewangelizowania świata.
Przed udaniem się do ludzi stanęli przed Jezusem
„Następnie przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi i przykazał im...” (Mk 5,7-8) Zanim Apostołowie poszli nauczać ludzi, stanęli przed Jezusem. Od Niego otrzymali władzę nad duchami nieczystymi i pouczenia, dokąd i do kogo mają pójść i jak się mają zachować wobec ludzi, którzy ich przyjmą lub odrzucą. Zanim poszli głosić słowo Boże, stanęli przez wcielonym odwiecznym Słowem Bożym, które stało się ciałem i zamieszkało pośród nas, przyjmując ludzką naturę (por. J 1,1-18) Stanęli przed Nim, bo ich przywołał do Siebie i podzielił się z nimi swoją mądrością. Tak postępując wobec swoich Apostołów, których miał posłać z posługą ewangelizowania, Jezus wszystkim swoim przyszłym uczniom i nam dał cenną wskazówkę: jeśli chcemy coś zrobić dobrze, to przed działaniem powinniśmy stanąć przed Nim i wsłuchać się w Jego cenne rady. On jest Odwiecznym Słowem, Boską Mądrością, Drogą, Prawdą i Życiem, dlatego czas pobytu i naradzenia się z Nim powinniśmy znaleźć każdego dnia. Powinniśmy Go prosić o zesłanie na nas Ducha Świętego wraz z Jego cennymi darami. Dzięki nim nasze działania będą mądre, sensowne i rozumne, a przez to – dobre.
Uczniowie Jezusa, Światłości świata, mają świecić przed ludźmi jak światło
„Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. Wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali.” Mk 6,12-13) Po wysłuchaniu wskazówek, danych im przez Jezusa, Apostołowie poszli do ludzi, aby wypełnić wobec nich posłannictwo, które On im zlecił. Nie tylko do nich mówili, ale dokonywali nadzwyczajnych znaków, do których ich uzdolnił Jezus. Wzywali do nawrócenia, wyrzucali złe duchy, namaszczali chorych olejem i uzdrawiali ich. Apostołowie zaczynali stopniowo rozumieć, że jako uczniowie nauczającego Jezusa są powołani do głoszenia innym ludziom Jego Ewangelii. Stawali się wykonawcami zbawczego planu Ojca, który posłał na świat Swojego Syna, a Ten z kolei posyła do ludzi swoich uczniów. „Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam”. (J 20,21) Wszyscy uczniowie Jezusa są posłani do ludzi, aby im pomagać w dojściu do zbawienia. Jak Chrystus jest Światłością świata, tak i Jego uczniowie mają się stać światłością dla świata. Mają jak lampa wysyłać promienie prawdy, którą Jezus głosił dla zbawienia świata.
Naśladować prostotę i skromność Jezusa i Jego Matki
„i przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. «Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien!»” (Mk 6,8-9) Jezus przykazał swoim uczniom, których miał posłać do ludzi z misją nauczania, uwalniania od złych duchów i chorób, żeby nawet w wyglądzie zewnętrznym odznaczali się skromnością. Nie mieli przykuwać do siebie uwagi swoim strojem, jak to czynili faryzeusze, którzy rozszerzali swoje filakterie i wydłużali frędzle u płaszczów (Mt 23,5). Przez to odróżniali się zewnętrznie od innych ludzi. Uczniowie Jezusa mieli być odziani skromnie, nosić sandały i tylko jedną szatę. Nie zostali wybrani przez Jezusa, aby się wyróżniać i wynosić ponad ludzi. Nie bogactwo i ich szaty miały przykuwać uwagę otoczenia, lecz ich duch, uformowany przez Ewangelię. Czegoś podobnego mieli nauczyć tych, do których przychodzili. Wszyscy mieli stać się cichymi i pokornymi naśladowcami Jezusa i Jego Matki, która żyła skromnie i nie szukała żadnych wyróżnień.
SĄD HERODA O JEZUSIE
Także król Herod posłyszał o Nim gdyż Jego imię nabrało rozgłosu, i mówił: «Jan Chrzciciel powstał z martwych i dlatego moce cudotwórcze działają w Nim».14 Inni zaś mówili: «To jest Eliasz»; jeszcze inni utrzymywali, że to prorok, jak jeden z dawnych proroków.15 Herod, słysząc to, twierdził: «To Jan, którego ściąć kazałem, zmartwychwstał».16 (Mk 6,14-16)
Nie zmartwychwstały Jan Chrzciciel, lecz Syn Boży pełen Boskiej mocy
„Także król Herod posłyszał o Nim gdyż Jego imię nabrało rozgłosu, i mówił: «Jan Chrzciciel powstał z martwych i dlatego moce cudotwórcze działają w Nim». Inni zaś mówili: «To jest Eliasz»; jeszcze inni utrzymywali, że to prorok, jak jeden z dawnych proroków. Herod, słysząc to, twierdził: «To Jan, którego ściąć kazałem, zmartwychwstał».” (Mk 6,14-16)
Aby mówić prawdę o Jezusie Chrystusie, potrzeba światła Ducha Świętego. On bowiem jest Duchem Prawdy, zna ją i potrafi przekazać człowiekowi. Jeśli ktoś mówi coś o Jezusie, ale nie opiera się na świetle Tego Ducha, nie mówi o Nim prawdy. Przykładem może być Herod i inni, którzy uważali Jezusa za Eliasza lub za jakiegoś innego proroka z przeszłości. Herod nie rozpoznał Jezusa, ponieważ nie poddał się światłu Ducha Świętego. Uległ obsesyjnym myślom, które pojawiały się w nim po zbrodni dokonanej na Janie Chrzcicielu. Mówił o Jezusie: «To Jan, którego ściąć kazałem, zmartwychwstał». (Mk 6,16) «Jan Chrzciciel powstał z martwych i dlatego moce cudotwórcze działają w Nim». (Mk 6,14) Herod i inni wypowiadający się o Jezusie uznawali Jego niezwykłość, jednak tłumaczyli ją w niewłaściwy sposób. Chrystus nie był bowiem ani zmartwychwstałym Janem Chrzcicielem, ani jakimś innym prorokiem z przeszłości, który powrócił do życia, lecz wcielonym Synem Bożym, Odwiecznym Słowem Bożym, które przyjęło ludzką naturę (por. J 1,1-18). Ponieważ był prawdziwym Bogiem, dlatego moce cudotwórcze w Nim działały.
Fałszywe opinie o Jezusie i prawda o Nim
„Inni zaś mówili: «To jest Eliasz»; jeszcze inni utrzymywali, że to prorok, jak jeden z dawnych proroków. Herod, słysząc to, twierdził: «To Jan, którego ściąć kazałem, zmartwychwstał».” (Mk 6,15-16)
Herod nie wsłuchiwał się w głos Ducha Świętego i z uporem twierdził o Jezusie działającym cuda: „To Jan, którego ściąć kazałem, zmartwychwstał”. (Mk 5,16) Trwał w błędzie i nie potrafił tak jak Szymon Piotr powiedzieć zgodnie z prawdą, kim Jezus naprawdę jest. Piotr nie miał trudności z wyrażeniem prawdy o Nim, ponieważ poddał się natchnieniom pochodzącym od Boga. Gdy Jezus zapytał swoich uczniów: „A wy za kogo Mnie uważacie? Odpowiedział Szymon Piotr: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego.” (Mt 16,15-16) Tę prawdę objawił mu Ojciec, który jest w niebie (por. Mt 16,17).
Piotr potrafił odróżnić głos Ojca niebieskiego, objawiającego mu Swojego Syna, od różnych ludzkich przypuszczeń i opinii, rozpowszechnionych na temat Jezusa. Jedni jak Herod uważali Go za zmartwychwstałego „Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków.” (Mt 16,14) Apostołowie jednak nie ulegli tym błędnym opiniom i tak jak Piotr wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem i Synem Boga żywego.
Tę prawdziwą wiarę w imieniu wszystkich Apostołów wyraził Piotr. Nie była ona jego wymysłem, lecz słownym ujęciem tego, co przez Ducha Świętego objawił Mu Bóg Ojciec. To wyznanie Piotra było przez wieki ważną pomocą dla ludzi, którzy zadawali sobie pytanie: „Kim jest Jezus?” i słyszeli różnorodne błędne odpowiedzi na nie. Przez wieki w Kościele wiara Piotra i jego następców, papieży, była pomocą w wytrwaniu w prawdzie dotyczącej Jezusa, Trójcy Świętej, Kościoła i danych człowiekowi środków, które pomagają osiągnąć zbawienie, takich jak sakramenty, ich natura i liczba. Wyznanie wiary papieży, następców św. Piotra, ciągle jest światłością i duchowym przewodnikiem dla ludzi wierzących i szukających prawdy. Przy ich wyznaniu wary trzeba trwać, aby nie poddać się jak król Herod różnym błędom,
Tworzenie fałszywych "chrystusów" i powstawanie "antychrystów"
„Także król Herod posłyszał o Nim gdyż Jego imię nabrało rozgłosu, i mówił: «Jan Chrzciciel powstał z martwych i dlatego moce cudotwórcze działają w Nim».” (Mk 6,14)
Król Herod usłyszał o cudach, których dokonywał Jezus. Nie poszedł jednak do Niego, aby Go poznać, usłyszeć z Jego ust prawdę. Zaczął po swojemu wyjaśniać Jego niezwykłość. Mówił, że Jezus jest Janem Chrzcicielem, który powstał z martwych i dlatego posiada moc czynienia cudów.
Błędna opinia króla Heroda o Jezusie powinna być ostrzeżeniem dla ludzi, którzy wierzą w swoją inteligencję i którym wydaje się, że w oparciu o nią potrafią zgłębić wszystkie tajemnice świata, a nawet samego Boga. Wiara w nieograniczoną potęgę ludzkiego umysłu może człowieka sprowadzić na manowce błędów. Rozum ludzki bowiem o własnych siłach nie potrafi zrozumieć tajemnicy Jezusa, a ci, którzy zaufali tylko swojej inteligencji, Boskości Zbawiciela nie poznali. Niezwykłą prawdę o Boskości Jezusa może człowiekowi przekazać Ojciec niebieski, posyłając na niego Swojego Ducha. To nie „ciało i krew”, czyli nie ludzka natura o swoich przyrodzonych siłach rozpoznaje w Jezusie Syna Bożego, lecz rozum ludzki, oświecony przez Boga (por. Mt 16,17). Boskie światło sprawia, że człowiek potrafi zrozumieć nawet to, co przekracza ludzkie naturalne uzdolnienia. Dzięki Bożej światłości człowiek może uniknąć utworzenia sobie w swoim umyśle fałszywego obrazu Jezusa, tak jak to uczynił król Herod i wielu innych, którzy wymyślili sobie fałszywego Chrystusa i takiego nieprawdziwego głosili innym.
Na takie niebezpieczeństwo są narażeni zwłaszcza ci, którzy lekceważą charyzmat dany przez Boga papieżom, następcom św. Piotra, który wyznał swoją wiarę w Jezusa: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego.” (Mt 16,16) Gdyby ludzie wsłuchiwali się w głos Ducha Świętego i nie lekceważyli nauczania papieży, następców św. Piotra, to nie powstawałyby fałszywe sekty i religie. Nie tworzono by też fałszywych mesjaszów, antychrystów. Nie powstawaliby różni zwodziciele ludzkości, a gdyby nawet się pojawili, to nikt by za nimi nie szedł, gdyż światło Ducha Świętego by ich przed tym powstrzymywało, pozwalając zobaczyć to, czego ludzka natura bez łaski dostrzec nie potrafi.
Gdyby ludzie mieli w sobie prawdziwy obraz Jezusa Chrystusa, uformowany przez światło Boże, gdyby żyli Ewangelią, to z łatwością odróżnialiby fałszywych mesjaszów od Mesjasza prawdziwego – Jezusa. Nie myliliby też Go z różnymi „antychrystami”, i rozpoznaliby „Antychrysta”, który poprzedzi nadejście końca czasów. O nim i o nich św. Jan napisał: „Dzieci, jest już ostatnia godzina, i tak, jak słyszeliście, Antychryst nadchodzi, bo oto teraz właśnie pojawiło się wielu Antychrystów; stąd poznajemy, że już jest ostatnia godzina”. (1 J 2,18)
ŚMIERĆ JANA CHRZCICIELA
Ten bowiem Herod kazał pochwycić Jana i związanego trzymał w więzieniu, z powodu Herodiady, żony brata swego Filipa, którą wziął za żonę.17 Jan bowiem wypominał Herodowi: «Nie wolno ci mieć żony twego brata».18 A Herodiada zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić, lecz nie mogła.19 Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał.20 Otóż chwila sposobna nadeszła, kiedy Herod w dzień swoich urodzin wyprawił ucztę swym dostojnikom, dowódcom wojskowym i osobom znakomitym w Galilei.21 Gdy córka tej Herodiady weszła i tańczyła, spodobała się Herodowi i współbiesiadnikom. Król rzekł do dziewczęcia: «Proś mię, o co chcesz, a dam ci».22 Nawet jej przysiągł: «Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa».23 Ona wyszła i zapytała swą matkę: «O co mam prosić?» Ta odpowiedziała: «O głowę Jana Chrzciciela».24 Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: «Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela».25 A król bardzo się zasmucił, ale przez wzgląd na przysięgę i biesiadników nie chciał jej odmówić.26 Zaraz też król posłał kata i polecił przynieść głowę Jana. Ten poszedł, ściął go w więzieniu27 i przyniósł głowę jego na misie; dał ją dziewczęciu, a dziewczę dało swej matce.28 Uczniowie Jana, dowiedziawszy się o tym, przyszli, zabrali jego ciało i złożyli je w grobie.29 (Mk 6,17-29)
Niewygodne słowa upomnienia wypowiadane przez Jana Chrzciciela
„Ten bowiem Herod kazał pochwycić Jana i związanego trzymał w więzieniu, z powodu Herodiady, żony brata swego Filipa, którą wziął za żonę. Jan bowiem wypominał Herodowi: «Nie wolno ci mieć żony twego brata». A Herodiada zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić, lecz nie mogła.” (Mk 6,17-19)
Herod i Herodiada słyszeli z ust Jana Chrzciciela słowa, których woleliby nie słyszeć. Mówiąc dzisiejszym językiem, traktowali Jego słowa jako „mowę nienawiści”, jako słowa, które wywołują ich „dyskomfort psychiczny”. To wystarczyło, żeby wtrącić Jana do więzienia, a nawet doprowadzić go do śmierci. A przecież Jan nie wytykał im grzesznego życia z powodu nienawiści do nich lub po to, by im dokuczać i wywoływać w nich „dyskomfort psychiczny. Chciał ich doprowadzić do zbawienia, które wymagało ich nawrócenia. A ponieważ nie chcieli zmienić swojego życia, żyli w „dyskomforcie psychicznym”.
Nierozważne postępowanie doprowadziło do śmierci posłańca Bożego
„Gdy córka tej Herodiady weszła i tańczyła, spodobała się Herodowi i współbiesiadnikom. Król rzekł do dziewczęcia: «Proś mię, o co chcesz, a dam ci». Nawet jej przysiągł: «Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa». Ona wyszła i zapytała swą matkę: «O co mam prosić?» Ta odpowiedziała: «O głowę Jana Chrzciciela». Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: «Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela».” (Mk 6,22-25)
Trzeba się dobrze zastanawiać, co się mówi, gdy człowieka ogarniają silne emocje. Nie należy się też zdawać lekkomyślnie na decyzje osób niedojrzałych lub ogarniętych emocjami i pożądliwościami. Nie dostosował się do tych zasad król Herod. Był królem i dorosłą osobą, a jednak zdał się na decyzję młodej dziewczyny, która nie bardzo wiedziała, co ma wybrać. Poszła po poradę do swojej matki, która pałała nienawiścią do Jana Chrzciciela. Złą osobę wybrała do doradzania, nieodpowiednią i dlatego doprowadziło to do zabicia niewinnego i świętego człowieka – uwięzionego Jana Chrzciciela. Na pytanie: „«O co mam prosić?» Ta odpowiedziała: «O głowę Jana Chrzciciela». Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: «Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela».” (Mk 6,24-25)
To smutne wydarzenie poucza, że nie należy podejmować ważnych decyzji w emocjach i że rady należy szukać u ludzi mądrych, roztropnych, wolnych od uprzedzeń, niechęci i nienawiści do kogoś. Jeżeli ktoś nam coś doradza, to trzeba się zastanowić, czy słyszana rada jest zgodna z Bożym prawem, które obowiązuje wszystkich ludzi. Córka Herodiady nie zastosowała się do prawa Bożego, lecz wypełniła złą radę swojej matki.
Zgaszenie drażniącego i znienawidzonego światła
„Gdy córka tej Herodiady weszła i tańczyła, spodobała się Herodowi i współbiesiadnikom. Król rzekł do dziewczęcia: «Proś mię, o co chcesz, a dam ci». Nawet jej przysiągł: «Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa». Ona wyszła i zapytała swą matkę: «O co mam prosić?» Ta odpowiedziała: «O głowę Jana Chrzciciela». Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: «Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela».” (Mk 22-25)
Córka Herodiady nie powiedziała, że nic nie chce za swój taniec, bo tańczyła tylko po to, by innym sprawić radość na urodzinach Heroda. Niespodziewana propozycja króla była jednak dla niej bardzo kusząca, bo pod przysięgą obiecał jej dać to, o co poprosi, nawet połowę swojego królestwa. Zaproponował bogactwo i ziemską chwałę, związaną z tak wielkim darem. Dziewczyna zapragnęła zatem nagrody. Wkrótce jednak chciała nie bogactwa, lecz zbrodni – śmierci Jana Chrzciciela. Sprawiedliwy Poprzednik Jezusa stał się ofiarą nieroztropności Heroda, ambicji, pijaństwa, pożądliwości, nienawiści i innego zła. Swoimi czynami nie zasłużył na śmierć, jednak dostał się w ręce ludzi zepsutych, którym się wydawało, że mogą robić, co im się chce. Został znienawidzony, ponieważ stał się dla nich wyrzutem sumienia. Był dla nich światłem, które stale demaskowało ich złe uczynki i dlatego stało się przedmiotem ich nienawiści (por. J 3,19-21). Doprowadzili do męczeńskiej śmierci Jana Chrzciciela. W późniejszym czasie – z podobnych powodów – znienawidzono Jezusa i ukrzyżowano Go, aby zgasić na zawsze, Światłość prawdziwą, którą był i nadal jest, bo nie zgaszono tego Światła. Zabłysło Ono na zawsze potężnym blaskiem dzięki zmartwychwstaniu Jezusa.
Pośpiech w czynieniu zła lub dobra
„Nawet jej przysiągł: «Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa». Ona wyszła i zapytała swą matkę: «O co mam prosić?» Ta odpowiedziała: «O głowę Jana Chrzciciela». Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: «Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela».” (Mk 6,23-25)
Potrzebowała rady. Mogła pójść do kogokolwiek na dworze króla, a nawet do uwięzionego Jana Chrzciciela i posłuchać jego rad. Wybrała jednak matkę. Wyczuwała w niej pokrewną duszę nie tylko dlatego, że była jej matką. Wiedziała, że znajdzie u niej radę, która będzie zgodna z jej pragnieniami. Może ją zaskoczyło, że matka zażądała natychmiastowego zabicia Jana Chrzciciela, jednak jej rada nie wywołała u niej sprzeciwu, na co wskazuje fakt, że „natychmiast” i „z pośpiechem” poszła do króla i poprosiła o natychmiastowe spełnienie jej prośby: „Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela”. (Mk 6,25) Wszystko działo się bardzo szybko. Córka tak jak matka chciała natychmiastowej śmierci człowieka sprawiedliwego, który nie pochwalał ich sposobu postępowania. Dla niej i dla matki było to ważniejsze, niż otrzymanie połowy królestwa króla Heroda.
Zwykle tak się dzieje, że zepsucie moralne, z którego człowiek nie chce wyjść, wywołuje nienawiść do wszystkich, którzy przeciwstawiają się zdeprawowanemu życiu. Tak było przed Herodem, za jego czasów i tak się dzieje również dzisiaj. Kościół, który został ustanowiony strażnikiem prawości i drogowskazem do nieba, staje się przedmiotem nienawiści i ataków ludzi, którzy nie chcą iść drogą dobra, przez niego ukazywaną.
Może istnieć pośpiech w czynieniu zła i dobra. Przykładem pierwszego jest to, co uczyniono z Janem Chrzcicielem. Przykład pośpiechu w czynieniu dobra daje nam Maryja. Kiedy na przykład dowiedziała się od Anioła, że jej starsza krewna, Elżbieta, spodziewa się dziecka, bez zwlekania i z pośpiechem udała się do niej, jak pisze Ewangelista: „W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w [pokoleniu] Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę.” (Łk 1,39-40)
Uczniowie Jana także szybko zadziałali, aby uczynić dobro względem niego. Tak szybko jak to było możliwe zadbali, żeby złożyć jego ciało w grobie, „Uczniowie Jana, dowiedziawszy się o tym, przyszli, zabrali jego ciało i złożyli je w grobie.” (Mk 5,29)
Przyjęcie urodzinowe zamienione w ponurą stypę
„A Herodiada zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić, lecz nie mogła. Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał. Otóż chwila sposobna nadeszła, kiedy Herod w dzień swoich urodzin wyprawił ucztę swym dostojnikom, dowódcom wojskowym i osobom znakomitym w Galilei.” (Mk 6,19-21)
Na ucztę z okazji swoich urodzin Herod zaprosił swoich dostojników, dowódców wojskowych i różne osoby uchodzące za „znakomite” w Galilei. Miała panować tylko radość z powodu dnia urodzin, ale tak się nie stało za sprawą zawziętej Herodiady i jej córki. Za ich sprawą w dniu urodzin Heroda Jan Chrzciciel zakończył swoje ziemskie życie i dostojnicy, którzy przybyli na ucztę urodzinową, stali się świadkami śmierci męża prawego i świętego. Nie tylko poinformowano ich o zabiciu go, lecz zobaczyli jego zakrwawioną głowę na misie! Trudno sobie wyobrazić, że radość nadal panowała wśród biesiadników, gdy kat przyniósł jego głowę.
Zawziętość Herodiady i jej nienawiść do Jana – niespodziewanie i wbrew oczekiwaniom – zamieniły ucztę urodzinową w smutną stypę. Kobietom nie wystarczyło, żeby kat dokonał egzekucji w więzieniu, lecz zażądały dodatkowo, aby głowę Jana przyniesiono na misie! Ewangelista nie wspomina, żeby któryś ze „znakomitych” gości zaprotestował zbrodniczemu pomysłowi kobiet. Wszystko odbyło się tak, jak sobie to wymyśliła opętana nienawiścią Herodiada. Nikt nie poszedł drogą rozsądku i prawości, wszyscy poddali się okrutnej i zawziętej kobiecie, która już od dawna rada byłaby zgładzić Jana Chrzciciela, lecz nie mogła, ponieważ bronił go sam król Herod. Czuł on „lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał”. (Mk 5,20)
Zbrodnie, upojenie, nienawiść, pożądliwość i inne grzechy nigdy nie prowadzą do pokoju duchowego i radości. Potwierdzają to osoby, które doprowadziły do zabicia dziecka w swoim łonie i skazały się przez to na lata duchowych udręk. Myślały, że pozbędą się trosk związanych z ciążą i dzieckiem, że doznają tyko radości i pokoju, a tymczasem znalazły wbrew oczekiwaniom coś innego. Nie doszło do urodzenia dziecka ani nie było przyjęcia urodzinowego i radości związanych z tym wydarzeniem. Zamiast niej zakiełkowało – może jeszcze bardzo małe i niedostrzegalne – ziarno niepokoju. Chociaż było jeszcze niewidzialne, zostało jednak już zasianie i rozpoczęło swój wzrost, aby zamienić się w przyszłości w wielki ciernisty krzew duchowych udręk. W wielu wypadkach ten dramat rozegrał się z powodu namowy matek, które jak Herodiada skłoniły swoje córki do szybkiego wydania wyroku śmierci na niewinnego małego człowieka. Odebrano mu życie i nie pozwolono, żeby nawet grób o nim nie przypominał.
Zawziętość w czynieniu zła i wierność Bogu
„Gdy córka tej Herodiady weszła i tańczyła, spodobała się Herodowi i współbiesiadnikom.” (Mk 6,22)
Piękno fizyczne tańczącej młodej dziewczyny wywołało zachwyt króla Heroda i współbiesiadników. Król pod wpływem emocji zaczął wypowiadać bezrozumne słowa i składać jej nierozsądne obietnice. „Nawet jej przysiągł: «Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa».” (Mk 6,23) W swoim emocjonalnym oszołomieniu wiele jej obiecał – może więcej, niż rzeczywiście mógł lub chciał jej dać.
Wykorzystała tę sytuację emocjonalnych uniesień i atmosferę rozrywek Herodiada, aby przy pomocy swojej córki spowodować śmierć Jana Chrzciciela i przez to go uciszyć. Wiedziała, że do zabicia go może doprowadzić, natomiast otrzymanie „połowy królestwa”, obiecanego przez króla Heroda, może się okazać nierealne. Wybrała więc śmierć niewinnego człowieka. Zresztą, bogactwa króla już posiadała. W dziedzinie zła okazała się bardzo przebiegła i zrealizowała swój zbrodniczy plan. Wykorzystała taniec swojej córki, upojenie alkoholem i bezrozumne obietnice. Nie miała też skrupułów, namawiając do wielkiego grzechu swoje własne dziecko. Nikt się nie sprzeciwił woli Herodiady i jej pomysłowi. Jan Chrzciciel umarł śmiercią męczeńską.
Tragiczne wydarzenia związane z Janem Chrzcicielem ukazują, jak niebezpieczne jest kierowanie się w życiu pożądaniami, ambicjami, emocjami, zawziętością i nienawiścią połączoną z przebiegłością. Sam Jan natomiast pokazuje coś przeciwnego. Chociaż stracił życie ziemskie, to jednak otrzymał wieczne. Swoim przykładem umocnił wielu swoich naśladowców w wiernym wypełnianiu Bożego posłannictwa i przykazań. Pokazał, jak można odważnie przywoływać ludzi do życia według Bożych zasad. Miał odwagę nawet królowi Herodowi wypomnieć: „Nie wolno ci mieć żony twego brata”. (Mk 6,18) Nie umilkł też w więzieniu. Oddał życie, bo nie ugiął się przed ludźmi złymi i zawziętymi. Nie przestał napominać grzeszników, którzy swoim postępowaniem udaremniali sobie osiągnięcie zbawienia. Jego przykład umocnił wielu i pobudził do naśladowania go. Herodiada pokazała wytrwałość w złu, Jan natomiast ukazał, jak można być wytrwałym w miłości do Boga i wiernym Jego przykazaniom. Pokazał też wierność swojemu powołaniu aż do ostatniej godziny życia.
Działania nierozsądne i niemoralne
„Nawet jej przysiągł: «Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa».” (Mk 6,23) Król Herod nie mógł wiedzieć, o co poprosi córka Herodiady, której pod przysięgą przyrzekł: „Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa”. Już przez taką obietnicę dał dowód braku rozsądku i roztropności. Jakiej bowiem prośby mógł się spodziewać od dziewczyny, która – jak się okazało – była na takim etapie swojego rozwoju psychicznego, że musiała się radzić swojej matki, i która bezkrytycznie podchodziła do jej postępowania? Córka Herodiady nie pomyślała, co jej mówi sumienie, lecz poszła do swojej zdeprawowanej matki. Lepszą radę mogłaby usłyszeć od Jana Chrzciciela, ale do niego też nie poszła. Wynik współdziałania tych osób niedojrzałych duchowo i przy tym zdeprawowanych okazał się tragiczny w skutkach: śmierć poniosła osoba sprawiedliwa i święta. Żadna z tych osób nie działała rozsądnie, nie opierała się na mądrości, nie szukała woli Bożej, dlatego ich działania były nie tylko nierozsądne, lecz wręcz niemoralne. Każda z tych osób – włącznie ze współbiesiadnikami, którzy biernie wszystko obserwowali – przyczyniła się w jakiś sposób do śmierci Jana Chrzciciela. Każdy inaczej, po swojemu... Tylko ten, który poniósł śmierć, postępował mądrze i moralnie.
Nie na Bogu, lecz na sobie skupiła całą uwagę otoczenia
„Gdy córka tej Herodiady weszła i tańczyła, spodobała się Herodowi i współbiesiadnikom. Król rzekł do dziewczęcia: «Proś mię, o co chcesz, a dam ci».” (Mk 6,22) Dziewczyna tańczyła, bo lubiła tańczyć. Jednak jej występ skończył się tragedią, bo zamiast do Boga, przyciągnęła całą uwagę króla i współbiesiadników do siebie. Swoim tańcem nie pobudziła nikogo do uwielbienia Boga, naszego Stwórcy, lecz rozbudziła zaślepiające uczucia i pożądania. Pod wpływem tych emocji król Herod złożył bezmyślne obietnice, które złośliwa Herodiada – zaślepiona nienawiścią – wykorzystała, żeby doprowadzić do śmierci Jana Chrzciciela. Nie doszłoby do tego dramatu, gdyby córka Herodiady swoim zachowaniem rozbudziła wzniosłe uczucia, skierowane do Boga. Rozbudzone przez nią w sercach ludzkich uwielbienie Boga przezwyciężyłoby wszystkie niskie namiętności, które doprowadziły do wydania wyroku śmierci na sprawiedliwego Jana. Jezus doradził, jak postępować, aby nikogo nie pobudzać do zła: „Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie.” (Mt 5,16)
Fałszywe poczucie swojego honoru
„Nawet jej przysiągł: «Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa». Ona wyszła i zapytała swą matkę: «O co mam prosić?» Ta odpowiedziała: «O głowę Jana Chrzciciela». Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: «Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela».” (Mk 5,23-25)
Król Herod córce Herodiady złożył pod przysięgą obietnicę, że da jej wszystko, o co go tylko poprosi. Dziewczyna nie odpowiedziała, że nie chce nic. Rzeczywiście chciała coś otrzymać, jednak nie wiedziała co. Poszła więc do matki, aby ta je poradziła, o co ma poprosić, i bez oporów wykonała jej radę. Co więcej, nie w imieniu matki, lecz od siebie wyraziła swoją okrutną prośbę: „Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela”. Herod spełnił jej okrutną prośbę, ponieważ z powodu złożonej przysięgi nie chciał źle wypaść przed współbiesiadnikami. Wolał uchodzić przed nimi za mordercę niewinnego człowieka, niż za kogoś, kto nie dotrzymuje obietnic. I rzeczywiście ukazał się przed nimi jako „człowiek honoru”, słuchający rad kobiet, dla których życie drugiego człowieka, sprawiedliwego, nic nie znaczyło.
Wyrzuty sumienia zamiast oczekiwanego szczęścia
„Ona wyszła i zapytała swą matkę: «O co mam prosić?» Ta odpowiedziała: «O głowę Jana Chrzciciela». (Mk 6,24)
Zwykle ludzie proszą kogoś o coś, gdy czegoś potrzebują dla siebie lub dla innych. Córka Herodiady nie miała jakichś swoich szczególnych potrzeb, które nie zostałyby zaspokojone, a o potrzebach innych ludzi chyba za wiele nie myślała. Nie wiedziała zatem, o co ma prosić króla Heroda. Wyszła więc „i zapytała swą matkę: «O co mam prosić?» Ta odpowiedziała: «O głowę Jana Chrzciciela».” (Mk 6,24) Mówiąc to, wyraziła, co jej leży na sercu i czego najbardziej pragnie: pozbyć się sprawiedliwego człowieka, którego znienawidziła. Niczego innego nie wymyśliła albo wszystko inne uznała za mało ważne dla siebie i jej córki.
Zapewne zauważyła, że Herod „czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał.” (Mk 6,20) Mogła się zatem obawiać, że któregoś dnia król posłucha Jana, który upominał go: „Nie wolno ci mieć żony twego brata” (Mk 6,18), i odprawi ją. Bała się, że z powodu Jana Chrzciciela będzie musiała opuścić wygodny królewski pałac, dlatego zawzięła się na niego. Aby go zgładzić, szukała okazji tak długo, aż ją znalazła. Wygodne dla niej było, że to nie ona, lecz jej córka poprosiła o głowę Jana. Nie ona lecz jej córka powiedziała do króla: «Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela». (Mk 6,25)
Nie wiadomo, na jak długo Herodiada zapewniła sobie wymarzoną wspaniałą przyszłość na królewskim dworze u boku Heroda, doprowadzając do śmierci Jana Chrzciciela. Na pewno jednak nie była ona wieczna. A mogła też być mniej radosna, bo król bał się, że Jan, którego nakazał zabić, zmartwychwstał ze zdolnościami czynienia cudów i że może się teraz na nim zemścić. Twierdził, że Jezus jest Janem Chrzcicielem, który zmartwychwstał (por. Mk 6,16). Trudno przypuszczać, by Herodiada była szczęśliwa w atmosferze strachu i wyrzutów sumienia, dręczących ją, króla i jej córkę.
Nigdy nie przynosi szczęścia ani duchowego pokoju zabicie kogoś niewinnego: narodzonego lub nienarodzonego, młodego lub starego. A jeśli ktoś twierdzi, że jest inaczej, to oszukuje siebie i innych, świadomie lub nieświadomie, zwiedziony przez kłamliwą propagandę.
Śmierć Jana Chrzciciela, poprzednika Jezusa Chrystusa
„Zaraz też król posłał kata i polecił przynieść głowę Jana. Ten poszedł, ściął go w więzieniu i przyniósł głowę jego na misie; dał ją dziewczęciu, a dziewczę dało swej matce.” (Mk 6,27-28) Powodem skazania Jana Chrzciciela na śmierć nie było popełnienie przez niego jakiejś zbrodni. Nic godnego śmierci nie uczynił. Został zabity, bo niepokoił sumienia ludzi bogatych, którzy nie żyli według prawa Bożego. Podobnie było z Jezusem Chrystusem. Chociaż był święty, najświętszy, to jednak został ukrzyżowany. Okrutna śmierć spotkała Go za to, że Jego nauczanie i świętość życia budziły niepokój sumienia w tych, którzy chcieli pozostać duchowymi przewodnikami narodu. Pragnęli tego, chociaż ulegli zepsuciu i zaślepieniu. Nie mogli być światłością duchową dla innych, ponieważ nie rozpoznali prawdziwego Mesjasza, który przyszedł z nieba. Odrzucili Tego, który był prawdziwym Synem Bożym, Zbawicielem świata. Ponieważ bali się, że Jezus zajmie ich pozycję w narodzie, dlatego Go zabili. Jan Chrzciciel zapowiedział przyjście Jezusa i poprzedził Go również w śmierci.
Tyrania zła
„Otóż chwila sposobna nadeszła, kiedy Herod w dzień swoich urodzin wyprawił ucztę swym dostojnikom, dowódcom wojskowym i osobom znakomitym w Galilei. Gdy córka tej Herodiady weszła i tańczyła, spodobała się Herodowi i współbiesiadnikom. Król rzekł do dziewczęcia: «Proś mię, o co chcesz, a dam ci».” (Mk 6,21-22)
Na wyprawionej przez Heroda uczcie byli obecni różni dostojnicy, dowódcy wojskowi i osoby znakomite w Galilei. Nie było to przyjęcie dla biedaków. Tam było jedzenie i rozrywki. Dobrych owoców tego spotkanie nie było widać, bardzo zły natomiast się pojawił. Herod, który wcześniej sprzeciwiał się skazaniu Jana Chrzciciela na śmierć, w czasie swojej uczty urodzinowej kazał go zabić, ponieważ tak sobie zażyczyła zawzięta na niego Herodiada. Nikt się nie sprzeciwił jej okrutnej woli: ani córka, ani Herod, ani jego „dostojni” goście i dowódcy wojskowi. Wszyscy poddali się tyranii zła; posłusznie ulegli zawziętości jednej zdeprawowanej kobiety. To obraz świata bez łaski, w którym zamiast dobra panuje zło. Kiedy natomiast człowiek przyjmuje łaskę Bożą, wysłużoną przez Jezusa na krzyżu, dobro zwycięża zło.
Nie poszedł za światłością, lecz zdał się na ciemność
„Zaraz też król posłał kata i polecił przynieść głowę Jana. Ten poszedł, ściął go w więzieniu i przyniósł głowę jego na misie; dał ją dziewczęciu, a dziewczę dało swej matce.” (Mk 6,27-28) Herod miał władzę królewską. Dzięki niej mógł czynić dobro dla innych, ale mógł się nią posługiwać, aby czynić zło. Tym razem nie wykorzystał jej do czynienia dobra. Zamiast wypuścić na wolność Jana Chrzciciela, „posłał kata i polecił przynieść głowę Jana. Ten poszedł, ściął go w więzieniu i przyniósł głowę jego na misie; dał ją dziewczęciu, a dziewczę dało swej matce”. (Mk 6,27-28) Polecił go zabić, chociaż czuł lęk przed nim, „znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał.” (Mk 6,20) Ten lęk i słyszany jeszcze głos Jana był dla Heroda łaską, którą jednak zlekceważył. Nie wypuścił go bowiem na wolność, nie posłuchał jego natchnionych słów, lecz dostosował się do okrutnych rad Herodiady. Zamiast słuchać Jana, polecił go zabić, aby już więcej nie mówił. Herod nie poszedł za głosem sumienia, lecz za radą zdeprawowanej kobiety, kierującej się nienawiścią do Jana. Dostrzegał w słowach Jana światło prawdy, lecz wybrał ciemności (por. J 3,19-21). Posiadanie królewskiej władzy nie uchroniło go od tej tragicznej decyzji.
Jan Chrzciciel i Jezus – skazani na śmierć niewinnie
„Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał.” (Mk 5,20)
Gdy Herod słyszał głos Jana Chrzciciela, odczuwał niepokój. Podobnie i Herodiada odczuwała niepokój, gdy słyszała jego jednoznaczne upomnienia, „i rada byłaby go zgładzić, lecz nie mogła. Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę.” (Mk 5,19-20) Król nie chciał zabić Jana, bo wiedział, że jest on mężem prawym i świętym. A mimo to go uwięził i zadał mu przez to cierpienie. Był niesprawiedliwy wobec niego, wtrącając go do więzienia nie z powodu jakichś przestępstw, lecz z powodów osobistych. Chociaż Herod nie chciał zabić Jana, to jednak jego życie było stale zagrożone z powodu Herodiady, która „zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić”.
Ostatecznie Herod skazał Jana na śmierć, podobnie jak Piłat wydał Jezusa Żydom na ukrzyżowanie. Jeden i drugi doprowadzili do śmierci niewinnego człowieka, mając pełne przekonanie o jego niewinności. Wydali wyrok na sprawiedliwych, ponieważ poddali się presji ludzi niesprawiedliwych: Piłat – faryzeuszów, uczonych w Piśmie i kapłanów, a król Herod – namowie Herodiady i jej córki.
Ani Piłat, ani Herod nie posłuchali głosu sumienia, przez które Bóg im pokazywał właściwą drogę postępowania. Jeden i drugi odczuwał lęk przed uwięzionymi (por. J 19,8), a jednak skazali ich na śmierć. Skazali niewinnych, ponieważ nie przeciwstawili się niesprawiedliwości na samym początku. Herod nie zwolnił Jana z więzienia, lecz go tam trzymał, wiedząc, że jest prawy i święty (por. Mk 6,20). Piłat też nie powiedział zdecydowanie: „Nie znajduję w Jezusie żadnej winy, dlatego ogłaszam koniec procesu i nakazuję Go uwolnić”.
Ważne pytanie: Jakie dobro powstanie z mojego działania lub z jego braku?
„Gdy córka tej Herodiady weszła i tańczyła, spodobała się Herodowi i współbiesiadnikom. Król rzekł do dziewczęcia: «Proś mię, o co chcesz, a dam ci». Nawet jej przysiągł: «Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa».” (Mk 6,22-23)
W swoim oszołomieniu i emocjach król Herod miał przekonanie, że potrafi spełnić każdą prośbę córki Herodiady. Spodziewał się jednak prośby związanej z kosztami materialnymi. Nic większego niż podarowanie jej połowy swojego królestwa nie potrafił sobie wyobrazić. Dziewczyna jednak – za namową matki – zażądała dokonania zbrodni. Postawiła Heroda przed niespodziewaną decyzją: Posłuchać jej prośby i zabić Jana Chrzciciela lub odmówić jej i ocalić życie świętego. Wybrał to pierwsze, aby – jak się spodziewał – dobrze wypaść przed współbiesiadnikami. Nie dbał o to, jak Bóg oceni jego czyn. Ważne dla niego było tylko to, co o nim myślą ludzie, w tym wypadku – „dostojni” współbiesiadnicy.
Zawsze naraża się na niebezpieczeństwo ten, kto nie zważa na Boską ocenę, lecz na ludzką; kto myśli tylko o tym, co o nim „ludzie powiedzą”. Aby dobrze postępować, przed podjęciem decyzji należy zadać sobie inne pytanie: „Jakie dobro wyniknie z mojego działania, słów i z moich decyzji? Jakie dobro powstanie w wyniku ewentualnego braku działania?”.
Wskutek swojej nierozważnej przysięgi Herod stanął przed wyborem: złamać przysięgę lub zabić niewinnego człowieka. Jedno i drugie było złem. Miał jednak wybrać zło mniejsze, którym byłoby niedotrzymanie danego słowa i przez to narażenie się na zarzuty ze strony części współbiesiadników, Herodiady i jej córki. Zabicie świętego człowieka dla zaspokojenia okrutnego pragnienia tych kobiet było o wiele większym złem niż niedotrzymanie danego słowa.
Czynienie zła pogrąża jego sprawcę w duchowych udrękach
„Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał.” (Mk 6,20)
Król Herod spodziewał się, że przestraszy Jana Chrzciciela i zmusi go do milczenia, gdy go wtrąci do więzienia. Myślał, że dzięki temu uspokoi rozzłoszczoną i zawziętą Herodiadę i wszyscy uzyskają duchowy spokój. Tak się jednak nie stało. Herodiada z powodu swojej złości nadal żyła w stałym niepokoju. Cały czas szukała okazji, jak zabić Jana, a takie nastawienie wywołuje duchową udrękę.
W niepokoju żył też nadal sam król Herod, bo uwięziony Jan nie przestał nauczać i dzięki temu docierało do niego jego pouczenie. „Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał.” (Mk 6,20) Gdyby Herod wypuścił na wolność Jana i zastosował się do jego pouczeń, uzyskałby duchowy pokój. Ponieważ tego nie zrobił, żył w stałym niepokoju i lęku. Podobnie było z Herodiadą. Do nich dołączyła jeszcze jej córka, która także musiała żyć w niepokoju po tym, jak doprowadziła do ścięcia Jana Chrzciciela i widziała jego zakrwawioną głowę na przyniesionej jej – na jej żądanie – misie.
Człowiek może dojść do wewnętrznego pokoju i radości tylko wtedy, gdy zacznie żyć uczciwie. Próby szukania spokoju duchowego przez zmuszanie do milczenia lub nawet zabijanie tych, którzy uczą dróg sprawiedliwości i miłości, zawsze kończy się niepowodzeniem i prowadzi do powiększenia się przeżywanego niepokoju. Żadne zło nie przynosi radości i spokoju, lecz przeciwnie – powiększa wewnętrzne udręki. Radość i pokój to owoce czynionego dobra i kierowania się w życiu miłością.
Bogaci wspierający tylko bogatych
„Gdy córka tej Herodiady weszła i tańczyła, spodobała się Herodowi i współbiesiadnikom. Król rzekł do dziewczęcia: «Proś mię, o co chcesz, a dam ci». Nawet jej przysiągł: «Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa».” (Mk 6,22-23)
Król Herod przyrzekł tańczącej córce Herodiady, że da jej wszystko, o co poprosi, nawet połowę swojego królestwa. Obiecał to, ponieważ wiedział, że nawet jeśli to zrobi, to nie odczuje żadnej straty, gdyż posiadał ogromne bogactwa. Na to nie wpadł, że tę „połowę królestwa” można by też rozdać ubogim, aby uratować ich przed ciężkim losem. O tym nie pomyślał i bogactwo obiecał dziewczynie, której nie brakowało dóbr materialnych. Córce Herodiady, która miała już wszystko, chciał dodać jeszcze więcej.
Tak postępują ludzie, w których bogactwo zniszczyło zdolność współczucia ludziom ubogim, borykającymi się z trudnościami materialnymi każdego dnia. W naszym dzisiejszym świecie takich nieczułych ludzi nie brakuje. Sami nie mają problemów materialnych, a u biednych ich nie dostrzegają i stają się nieczuli na ich cierpienie. Żyją w dostatkach materialnych i w równoczesnej nędzy moralnej, gdyż są pozbawieni miłości, zdolnej do współczucia.
Bywa też, że jedni bogaci wspierają innych bogatych, by dzięki temu egoistycznie zabezpieczyć swoją przyszłość i uchronić się od mogącej ich dotknąć ruiny ekonomicznej. Nieraz jesteśmy świadkami, jak bogaci ludzie lub kraje wspierają innych bogatych ludzi lub państwa i od czasu do czasu – dla uspokojenia sumienia – przy suto zastawionym stole zastanawiają się, jak można rozwiązać problemy ekonomiczne krajów ubogich. Bogatym są gotowi dać bardzo dużo, a biednym – nic albo niewiele.
Bóg przykładem dawania obietnic i ich spełniania
„Nawet jej przysiągł: «Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa». Ona wyszła i zapytała swą matkę: «O co mam prosić?» Ta odpowiedziała: «O głowę Jana Chrzciciela».” (Mk 6,23-24)
Uniesiony emocjami i oszołomiony Herod musiał czuć swoją władzę i królewską moc, gdy bezwarunkowo przyrzekł tańczącej córce Herodiady: „Dam ci, o co tylko poprosisz...”. Mógł postawić pewne warunki, mówiąc np. „Dam ci, o co tylko poprosisz, o ile będzie to w mojej mocy i o ile będzie to dobre...” Nie zrobił tego i okazało się niebawem, że jego przyrzeczenie nie było mądre. Z głupich obietnic nie powstaje dobro, o czym się przekonał, gdy usłyszał zdecydowaną prośbę dziewczyny: „Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela” (Mk 6,25)
Każdy musi się dobrze zastanowić, gdy coś przyrzeka – zwłaszcza pod przysięgą. Powinien się zastanowić, czy potrafi spełnić swoje przyrzeczenie i czy wyniknie z niego tylko dobro. Gdy coś przyrzekamy, mamy naśladować Boga, który jest wierny danym nam obietnicom, bo one zawsze są dobre. Każdą Swoją obietnicę potrafi On spełnić, ponieważ jest Bogiem wszechmogącym.
Pośpiech w czynieniu zła
„Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: «Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela».” (Mk 6,25)
Ewangelista nie wspomina o jakichś wahaniach córki Herodiady, której matka poradziła zażądać przyniesienia natychmiast na misie głowy Jana Chrzciciela. Bez ociągania! Natychmiast! Herodiada chciała szybkiego działania, bo już od dawna czekała na śmierć Jana, na którego się zawzięła z powodu jego upomnień. Szybko poradziła córce, o co ma poprosić. Ta również nie zwlekała i „natychmiast weszła z pośpiechem do króla”. (Mk 6,25) Jej również zależało na jego śmierci.
Nic nie usprawiedliwiało pośpiechu Herodiady, jej córki i króla Heroda. On przecież nie musiał się śpieszyć z wydaniem rozkazu ścięcia Jana. Mógł powiedzieć, że potrzebuje przynajmniej kilku dnia na przemyślenie tak ważnej decyzji, i w tym czasie rozmawiać z Herodiadą i jej córką, aby doprowadzić do rozsądku te kobiety. Pod wpływem tych rozmów mogłyby poprosić króla o coś innego niż o zabicie Jana. Nieuzasadniony pośpiech stał się złym doradcą; spowodował szybkie i złe działanie.
Istota grzechu: to ja chcę tego zła...
„Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: «Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela».” (Mk 6,25) Żadnych śladów współczucia wobec uwięzionego niewinnie Jana, tylko okrucieństwo, jasne postawienie sprawy, jednoznaczne opowiedzenie się za złem i domaganie się dowodu, że zło zostało dokonane: „Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela”. (Mk 6,25) Postawa córki Herodiady pokazuje istotę każdego grzechu, którą jest: „Chcę tego zła; zdecydowanie go chcę; to ja go chcę, nawet jeśli ktoś inny udzielił mi złej rady”.
Zło dodawane do zła
„Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał.” (Mk 6,20)
W przeciwieństwie do Herodiady, która „zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić,” (Mk 6,19) u Heroda widać jeszcze jakieś zainteresowanie postacią Jana Chrzciciela i jego nauczaniem. „Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał”. (Mk 6,20) Mimo to wydał go na śmierć. Uczynił to, ponieważ uległ wpływom zdeprawowanych kobiet, tak jak Piłat, który był przekonany o niewinności Jezusa, poddał się presji zepsutych arcykapłanów, faryzeuszów, uczonych w Piśmie i innych ludzi, którzy nienawidzili Go.
Jeśli ktoś się nie odcina od każdej formy zła, to może skończyć nawet dokonaniem zbrodni. Może to zrobić, nawet jeśli tak jak Herod i Piłat nie chce jej popełnić. Źli ludzie i szatan podsycający ich złość mogą doprowadzić do upadku człowieka, który w nie cofa zdecydowanie ręki przed złem, lecz w jakiś sposób mu ją podaje. Tak postępował Herod, który ulegał wpływom Herodiady i jej córki. Najpierw uwięził Jana Chrzciciela, a potem kazał go zabić, chociaż znał go „jako męża prawego i świętego” i nawet „brał go w obronę”.
Złe skutki braku roztropności
„Nawet jej przysiągł: «Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa».” (Mk 6,23)
Król Herod nie tylko obiecał spełnić każde życzenie córki Herodiady, lecz pod przysięgą przyrzekł to uczynić. W tym ujawnił się jego brak roztropności i zdolności przewidywania swojego zachowania i postępowania innych. Nie przewidział, że prośba dziewczyny może być irracjonalna, nierozsądna, głupia, złośliwa a nawet niemożliwa do spełnienia. Nie pomyślał o tym i bezsensownie przyrzekł spełnić każdą jej prośbę. Z powodu braku roztropności znalazł się w trudnej sytuacji i nakazał zabić niewinnego Jana Chrzciciela.
Herodowi brakło roztropności, chociaż był królem. Okazało się, że cnota ta nie wiąże się automatycznie z pozycją społeczną lub zajmowanym stanowiskiem. Jako król powinien był ją posiadać i ciągle rozwijać, bo na tym stanowisku jej brak mógł prowadzić do tragicznych w skutkach decyzji i działań. Herod mógł siebie i innych narażać na brzemienne w skutkach pomyłki.
O rozwijanie roztropności powinni się troszczyć wszyscy ludzie, bo rozumne postępowanie chroni od błędnych decyzji i pomyłek, na które wszyscy są narażeni. Brak roztropności rodziców, wychowawców, kapłanów może prowadzić do wyjątkowo groźnych i krzywdzących działań, często trudnych do naprawienia przez całe życie. Wielkim przejawem roztropności jest modlitwa o mądrość przed podjęciem każdej decyzji a także szukanie rady u ludzi mądrych.
POWRÓT APOSTOŁÓW
Wtedy Apostołowie zebrali się u Jezusa i opowiedzieli Mu wszystko, co zdziałali i czego nauczali.30 A On rzekł do nich: «Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco!». Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu.31 Odpłynęli więc łodzią na miejsce pustynne, osobno.32 Lecz widziano ich odpływających. Wielu zauważyło to i zbiegli się tam pieszo ze wszystkich miast, a nawet ich uprzedzili.33 Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać.34 (Mk 6,30-24)
Przez Jezusa zostali wysłani i do Niego powrócili
„Wtedy Apostołowie zebrali się u Jezusa i opowiedzieli Mu wszystko, co zdziałali i czego nauczali.” A On rzekł do nich: «Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco!». (Mk 6,30-31)
Przed udaniem się do ludzi, aby im głosić królestwo Boże i potrzebę nawrócenia, aby ich uwalniać od chorób i z mocy złych duchów, Apostołowie słuchali Jezusa, Jego rad i wskazówek (por. Mk 6,7-13). Kiedy wypełnili powierzone im przez Niego zadania, do Niego powrócili; „zebrali się u Jezusa i opowiedzieli Mu wszystko, co zdziałali i czego nauczali”. (Mk 6,30) Opowiedzieli Mu, jak wypełnili powierzone im przez Niego zadanie i może czekali, żeby pouczył ich a nawet skarcił, jeśli coś zrobili niewłaściwie. Zamiast krytycznych uwag usłyszeli jednak od kochającego Jezusa zupełnie inne słowa. On dostrzegł ich zmęczenie i rzekł do nich: „Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco!”. (Mk 6,31) Chciał, aby na pustynnym miejscu wraz z Nim odpoczęli od ludzi, z którymi przebywali przez dłuższy czas.
Apostołowie, którzy przyszli do Jezusa po wypełnieniu zleconego im przez Niego nauczania ludzi, upodobnili się do Niego, Syna Bożego, którego Ojciec do nas posłał i który do Niego powrócił, po wypełnieniu swojego ziemskiego zbawczego zadania: „Wyszedłem od Ojca i przyszedłem na świat; znowu opuszczam świat i idę do Ojca.” (J 16,28; por. J 20,21).
Utrudniony wypoczynek
„A On rzekł do nich: «Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco!». Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu. Odpłynęli więc łodzią na miejsce pustynne, osobno. Lecz widziano ich odpływających. Wielu zauważyło to i zbiegli się tam pieszo ze wszystkich miast, a nawet ich uprzedzili.” (Mk 6,31-33) Jezus i Jego Apostołowie nie mieli czasu na posiłek z powodu ludzi, którzy tłumnie do nich przychodzili. Widząc zmęczenie swoich uczniów, Jezus powiedział do nich: „Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie nieco!”. (Mk 6,31) Wykonali Jego polecenie i odpłynęli „łodzią na miejsce pustynne, osobno”. Umiejętność obsługiwania łodzi, związana z zawodem rybaka niektórych Apostołów, okazała się bardzo przydatna. Odpłynęli więc na miejsce, które znali jako „pustynne”, jednak, jak się okazało, ludzie z różnych miejscowości przybyli tam pieszo jeszcze przed nimi. Od jednych ludzi przypłynęli więc do innych ludzi. O potrzebnym wypoczynku w samotności nie było więc mowy. Uczestniczyli znowu w trudzie Jezusa, a to był trud zbawczy.
Litość Jezusa nad ludem zagubionym i pozbawionym prawdy
„Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu. Odpłynęli więc łodzią na miejsce pustynne, osobno. Lecz widziano ich odpływających. Wielu zauważyło to i zbiegli się tam pieszo ze wszystkich miast, a nawet ich uprzedzili. Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać.” (Mk 6,31-34)
Jezus i Jego uczniowie byli zmęczeni z powodu tłumów. Ludzie przychodzili i odchodzili i z ich powodu nie mieli czasu nawet na posiłek. A jednak Jezus nie odrzucił od Siebie przychodzących tłumnie ludzi. Nie potraktował ich jak nachalnych natrętów, którzy myślą tylko o sobie i utrudniają innym wygodne życie. Zlitował się nad nimi, bo zobaczył w nich istoty wygłodzone duchowo. Jezus i Jego Apostołowie byli głodni, jednak duchowo wygłodzeni nie byli. Jezus był nasycony prawdą, miłością do Boga. Jego pokarmem było wypełnianie woli Tego, który Go posłał, i wykonywanie Jego dzieła (por. J 4,34). Tego pokarmu i teraz nie był pozbawiony. Również Apostołowie byli stale karmieni duchowo przez Jezusa.
Ludzie, którzy tłumnie przybyli do Jezusa, nie wywołali w Nim niechęci. Nie rozdrażnili Go, bo dostrzegł w nich istoty zagubione jak owce pozbawione pasterza i głodne z powodu braku Bożej prawdy. Dlatego pomimo swojego zmęczenia i głodu fizycznego zaczął nauczać tych, którzy ze wszystkich miejscowości przybyli pieszo do Niego. Nakarmił ich słowem Bożym, a tym, którzy wytrwali przy Nim do późnej pory wieczornej, dał również pokarm konieczny dla ciała – chleb i ryby (por. Mk 6,35)
PIERWSZE ROZMNOŻENIE CHLEBA
A gdy pora była już późna, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: «Miejsce jest puste, a pora już późna.35 Odpraw ich! Niech idą do okolicznych osiedli i wsi, a kupią sobie coś do jedzenia».36 Lecz On im odpowiedział: «Wy dajcie im jeść!» Rzekli Mu: «Mamy pójść i za dwieście denarów kupić chleba, żeby im dać jeść?»37 On ich spytał: «Ile macie chlebów? Idźcie, zobaczcie!» Gdy się upewnili, rzekli: «Pięć i dwie ryby».38 Wtedy polecił im wszystkim usiąść gromadami na zielonej trawie.39 I rozłożyli się, gromada przy gromadzie, po stu i po pięćdziesięciu.40 A wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo, połamał chleby i dawał uczniom, by kładli przed nimi; także dwie ryby rozdzielił między wszystkich.41 Jedli wszyscy do sytości.42 i zebrali jeszcze dwanaście pełnych koszów ułomków i ostatków z ryb.43 A tych, którzy jedli chleby, było pięć tysięcy mężczyzn.44 (Mk 6,35-44)
Problem głodnego tłumu
„A gdy pora była już późna, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: «Miejsce jest puste, a pora już późna. Odpraw ich! Niech idą do okolicznych osiedli i wsi, a kupią sobie coś do jedzenia». Lecz On im odpowiedział: «Wy dajcie im jeść!» Rzekli Mu: «Mamy pójść i za dwieście denarów kupić chleba, żeby im dać jeść?» On ich spytał: «Ile macie chlebów? Idźcie, zobaczcie!» Gdy się upewnili, rzekli: «Pięć i dwie ryby». Wtedy polecił im wszystkim usiąść gromadami na zielonej trawie.” (Mk 6,35-39)
I Jezus, i Jego uczniowie wiedzieli, że ludzie, którzy przyszli do Niego, są zmęczeni i głodni. Powstał więc problem nakarmienia ich. Pierwsi zareagowali uczniowie. Przyszli do Jezusa i rzekli: „Miejsce jest puste, a pora już późna. Odpraw ich! Niech idą do okolicznych osiedli i wsi, a kupią sobie coś do jedzenia».” (Mk 6,35-36) Takie było według nich rozwiązanie tego trudnego problemu: ludzie mają odejść od nich i od Jezusa i kupić sobie coś do jedzenia w okolicznych miejscowościach. Mają szukać pomocy u innych ludzi.
Jezus nie poparł tego pomysłu i odpowiedział: „Wy dajcie im jeść!” Chociaż pomysł Jezusa był dla Jego uczniów trudny do wykonania, to jednak nie odrzucili go. Zapytali tylko, jak mają to zrobić. Mają kupić dla tłumu żywność za dużą sumę pieniędzy, których nie mieli? „Mamy pójść i za dwieście denarów kupić chleba, żeby im dać jeść?” Jezus nie wymagał zrobienia czegoś niemożliwego. Poprosił o coś prostszego, co można było zrobić bez trudu: sprawdzić, ile mają jedzenia. Spełnili życzenie Jezusa i poinformowali Go, że mają naprawdę niewiele: pięć chlebów i dwie ryby. To mogło wystarczyć tylko dla Jezusa i kilku uczniów. Pomysły Apostołów, jak nakarmić rzesze, wyczerpały się. Teraz więc Jezus wziął inicjatywę w swoje ręce i „polecił im wszystkim usiąść gromadami na zielonej trawie”.
Uczniowie teraz dopiero mieli spełnić wcześniejsze polecenie Jezusa, który nie żartował, gdy mówił: „Wy dajcie im jeść!”. Dzięki cudotwórczej mocy Jezusa potrafili spełnić to jego wcześniejsze polecenie. Sam Jezus dał im chleby i ryby, aby kładli przed ludźmi rozłożonymi na trawie w grupach po stu i po pięćdziesięciu. Wszyscy się nasycili, chociaż nikt nie poszedł do okolicznych osiedli i wsi, aby kupić żywność. Sam Jezus dał za darmo więcej, niż mogli sprzedać kupcy, handlujący żywnością w okolicznych miejscowościach. Już nikt nie musiał się zastanawiać, skąd wziąć żywność, bo tłumy zostały nakarmione. Ludzie mogli jeść do syta. Otrzymali jedzenie od Jezusa za pośrednictwem Jego uczniów, którzy im je od Niego przynosili i kładli przed nimi. Dzięki Jezusowi niemożliwe stało się możliwe. Ci, którzy nie odeszli od Zbawiciela, otrzymali od Niego pożywienie dla ducha i ciała: słowo Boże, chleb i ryby. Otrzymali pokarm, który daje życie wieczne, i jedzenie, które podtrzymuje życie doczesne.
Jezus, Dobry Pasterz, który karmi swoje owce na „zielonych pastwiskach”
„On ich spytał: «Ile macie chlebów? Idźcie, zobaczcie!» Gdy się upewnili, rzekli: «Pięć i dwie ryby». Wtedy polecił im wszystkim usiąść gromadami na zielonej trawie. I rozłożyli się, gromada przy gromadzie, po stu i po pięćdziesięciu. A wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo, połamał chleby i dawał uczniom, by kładli przed nimi; także dwie ryby rozdzielił między wszystkich. Jedli wszyscy do sytości.” (Mk 6,38-42)
Jezus musiał wzbudzić wielkie zaciekawienie u wszystkich, kiedy polecił usiąść ludziom na zielonej trawie. Posłusznie usiedli w grupach po stu i po pięćdziesięciu i czekali, co dalej będzie, a Jezus „wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo, połamał chleby i dawał uczniom, by kładli przed nimi; także dwie ryby rozdzielił między wszystkich”. (Mk 6,41) Pozornie nic wielkiego się nie działo, gdy uczniowie zaczęli roznosić i rozdzielać chleby i ryby. Po krótkim czasie ujawnił się jednak niezwykły cud Jezusa, gdy wszyscy mogli jeść do sytości i zaspokoić swój głód „pięcioma chlebami i dwiema rybami”.
Po raz kolejny niemożliwe okazało się możliwym dla „Boga, Stworzyciela nieba i ziemi, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych”. Dla Boga „wszystko jest możliwe” (por. Mt 19,26). Nawet nakarmienie kilkoma chlebami i rybami tłumów, siedzących posłusznie na zielonej trawie, okazało się dla Syna Bożego, Jezusa Chrystusa, czymś niezwykle prostym i łatwym do wykonania. Tłum nie musiał nic robić. Ludzie siedzieli na zielonej trawie, a uczniowie Jezusa podchodzili do nich i kładli przed nimi cudownie rozmnożony przez Niego pokarm. Nie brali za to pieniędzy.
Ryba, którą Jezus nakarmił ludzi, stała się później dla chrześcijan symbolem Jego samego, a chleb Eucharystyczny – widzialnym znakiem Jego realnej obecności. Ten, dla którego „wszystko jest możliwe”, nadal przebywa pośród nas, nadal żyje w swoim Kościele. Ciągle karmi swój lud, lud Boży, Kościół, nowym chlebem, którym jest On sam obecny w Eucharystii.
W obrazie tłumów siedzących na zielonej trawie i jedzących pożywienie przyniesione im od Jezusa przez Jego uczniów można widzieć Kościół, karmiony przez wieki Jego Ciałem i Krwią. Każdy z tych siedzących na trawie i każdy człowiek należący do Kościoła Chrystusowego mógłby powtarzać za Psalmistą: „Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach. Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć: orzeźwia moją duszę. Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach przez wzgląd na swoje imię. Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną. Twój kij i Twoja laska są tym, co mnie pociesza. Stół dla mnie zastawiasz wobec mych przeciwników; namaszczasz mi głowę olejkiem; mój kielich jest przeobfity. Tak, dobroć i łaska pójdą w ślad za mną przez wszystkie dni mego życia i zamieszkam w domu Pańskim po najdłuższe czasy.” (Ps 23)
Boże błogosławieństwo przynosi obfitość
„Jedli wszyscy do sytości. i zebrali jeszcze dwanaście pełnych koszów ułomków i ostatków z ryb. A tych, którzy jedli chleby, było pięć tysięcy mężczyzn.” (Mk 6,42-44)
Pokarm został rozdzielony z Boską hojnością, bo chociaż wszyscy jedli do sytości, to udało się zebrać jeszcze „dwanaście pełnych koszów ułomków i ostatków z ryb”. (Mk 6,43) A tych, którzy jedli, było samych tylko mężczyzn pięć tysięcy. Zebranych ułomków było znacznie więcej, niż pięć chlebów i dwie ryby, które uczniowie przynieśli Jezusowi i nad którymi On odmówił błogosławieństwo.
Jak czytamy w Księdze Rodzaju, kiedy Bóg stworzył mężczyznę i niewiastę, pobłogosławił im, aby mieli potomstwo i zaludniali ziemię. „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę. Po czym Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi.” (Rdz 1,27-28) Powstało powiedzenie, że kobieta nosząca dziecko pod swoim sercem, jest w stanie „błogosławionym”.
Boże błogosławieństwo spoczęło też na zwierzętach, aby się rozmnażały. „Bóg widząc, że były dobre, pobłogosławił je tymi słowami: Bądźcie płodne i mnóżcie się, abyście zapełniały wody morskie, a ptactwo niechaj się rozmnaża na ziemi.” (Rdz 1,21-22) Przed opisanym przez Ewangelistę rozmnożeniem chlebów i ryb także spoczęło nad nimi Boże błogosławieństwo, dzięki któremu tak się cudownie pomnożyły, że nasyciły tysiące osób.
Boże błogosławieństwo niczego nikomu nie odbiera. Przeciwnie, zapewnia obfitość, dlatego zawsze jest nam potrzebne. Nie wolno nim gardzić i uważać za coś złego, zwłaszcza dla kobiety w stanie błogosławionym. Ten, który pobłogosławił stworzone zwierzęta, i Jezus, który nakarmił tłumy tak hojnie, że pozostało wiele ułomków chleba i ostatków ryb, napełni każde poczęte dziecko swoim błogosławieństwem i zbawi je, a rodzicom pomoże je dobrze wychować, jeśli tylko nie odrzucą Jego pomocy.
Cud dokonany w atmosferze spokoju, ładu i harmonii
„Wtedy polecił im wszystkim usiąść gromadami na zielonej trawie. I rozłożyli się, gromada przy gromadzie, po stu i po pięćdziesięciu. A wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo, połamał chleby i dawał uczniom, by kładli przed nimi; także dwie ryby rozdzielił między wszystkich.” (Mk 6,39-41) Cud rozmnożenia chlebów i ryb dokonał się w atmosferze spokoju i wyjątkowego ładu. A mogło być inaczej, gdyby ludzie zaczęli spontanicznie podchodzić do uczniów. Mogłoby wtedy dojść do przepychanek, do odpychania ludzi słabszych, niepełnosprawnych, chorych. Jezus nie dopuścił do tego. Syn Boży, Stwórca świata, miłuje ład i harmonię, którą obserwujemy w Jego stworzeniach, dlatego dokonał swojego cudu rozmnożenia pokarmu w taki sposób, aby nie było sporów i działań egoistycznych. Panował ład i porządek, ponieważ każdy wykonywał to, co Jezus polecił: ludzie usiedli gromadami na trawie, Jego uczniowie zanosili im chleb i ryby, On zaś błogosławił i modlił się. Ład i harmonia pojawia się tam, gdzie wszyscy słuchają Boga i kierują się Jego poleceniami.
Cudowne nakarmienie rzesz – symbol i zapowiedź Eucharystii
„A wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo, połamał chleby i dawał uczniom, by kładli przed nimi; także dwie ryby rozdzielił między wszystkich.” (Mk 6,41)
W cudownym rozmnożeniu chleba i ryb można widzieć zapowiedź ustanowienia Eucharystii w czasie Ostatniej Wieczerzy. Ryba dla chrześcijan stała się symbolem Jezusa Chrystusa, Syna Bożego i naszego Zbawiciela. Ryba po grecku brzmi: ΙΧΘΥΣ (ichthys). Są to pierwsze litery wyrazów zdania, które przedstawia naturę i posłannictwo Jezusa – Ιησοῦς Χριστός Θεoῦ Υἱός Σωτήρ, co znaczy: Jezus Chrystus Syn Boży Zbawiciel.
Przez ustanowienie Eucharystii ten Jezus Chrystus, Syn Boży, Zbawiciel, stał się cudownym pokarmem nieśmiertelności dla nas, słabych i grzesznych ludzi. Znakiem Jego prawdziwej obecności stały się postacie chleba i wina. Pod nimi ukrywa się obecny prawdziwie, realnie i substancjalnie – ze Swoim Ciałem, Krwią, Duszą i Bóstwem – Jezus, prawdziwy człowiek i prawdziwy Syn Boży, Chrystus-Mesjasz, jedyny prawdziwy Zbawiciel świata.
Jezus stał się cudownym pokarmem, który istnieje dzięki sprawowaniu Mszy św. przez Jego uczniów-kapłanów. Jezus chce, by tym pokarmem, Nim Samym, byli karmieni wszyscy ludzie na całym świecie. Jest to możliwe dzięki ustanowieniu sakramentalnej posługi kapłańskiej. Tam, gdzie są kapłani, może być odprawiana Msza św. i mogą być karmione rzesze ludzi Ciałem i Krwią Pańską.
Bóg nie wymaga od nas rzeczy niemożliwych
„Odpraw ich! Niech idą do okolicznych osiedli i wsi, a kupią sobie coś do jedzenia». Lecz On im odpowiedział: «Wy dajcie im jeść!» Rzekli Mu: «Mamy pójść i za dwieście denarów kupić chleba, żeby im dać jeść?»” (Mk 36-37)
Słowa Jezusa, skierowane do uczniów: „Wy dajcie im jeść!” musiały się im wydać zaskakujące i dziwne z powodu braku żywności. Nie mieli przecież tyle jedzenia, by wypełnić polecenie Jezusa i On o tym musiał wiedzieć. Jezus jednak nie wymagał od nich rzeczy niemożliwych. Byłyby niemożliwe do wykonania, gdyby Jezus nie chciał im pomóc. Bez Jego pomocy nie nakarmiliby ludzi, bo nie mieli ani wystarczająco dużo żywności, ani pieniędzy, by ją kupić i rozdać zgłodniałym tłumom. Jednak pozornie niemożliwy do wykonania nakaz Jezusa był możliwy do spełnienia wraz z Nim. I faktycznie tak się stało. Uczniowie zanosili ludziom chleby i ryby i nakarmili wszystkich. Dali im jeść, jak im polecił Jezus mówiąc: „Wy dajcie im jeść!”
Jezus daje nam wiele różnych nakazów, których nie moglibyśmy wykonać w oparciu o swoje naturalne uzdolnienia i siły. Jednym z takich poleceń jest: „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski”. (Mt 5,48) Nikt o własnych siłach nie potrafi wykonać tego polecenia, jednak z pomocą łaski Chrystusa każdy może się stać podobny do Ojca niebieskiego. Jeszcze wiele innych nakazów możemy wykonać z Bożą pomocą, jak ten, by doprowadzić do jedności Jego Kościół, który w ciągu wieków podzielił się z powodu braku miłości wzajemnej i braku miłości do prawdy. Sami o własnych siłach nie potrafimy tego uczynić, jednak z pomocą Ducha Świętego wszystkie wysiłki, zmierzające do zjednoczenia Kościoła, staną się owocne i doprowadzą do pełnej jedności wszystkich uczniów Jezusa – do jedności w miłości i prawdzie.
Polecenie Jezusa: „Wy dajcie im jeść!” odnosi się także do każdego z nas, bo duża część ludzkości żyje w nędzy i głoduje. Z pomocą Jezusa można usunąć głód, nędzę i zbudowaną przez świat niesprawiedliwość, trzeba jednak wykonać to, co zrobili Jego uczniowie w czasie cudu nakarmienia rzesz: trzeba zanieść ludziom potrzebującym to, co Bóg dał nam do dyspozycji – i wykonać to z miłością, bez szukania swojej chwały. „Wy dajcie im jeść!”
JEZUS CHODZI PO JEZIORZE
Zaraz też przynaglił swych uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzali Go na drugi brzeg, do Betsaidy, zanim odprawi tłum.45 Gdy rozstał się z nimi, odszedł na górę, aby się modlić.46 Wieczór zapadł, łódź była na środku jeziora, a On sam jeden na lądzie.47 Widząc, jak się trudzili przy wiosłowaniu, bo wiatr był im przeciwny, około czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze, i chciał ich minąć.48 Oni zaś, gdy Go ujrzeli kroczącego po jeziorze, myśleli, że to zjawa, i zaczęli krzyczeć.49 Widzieli Go bowiem wszyscy i zatrwożyli się. Lecz On zaraz przemówił do nich: «Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się!».50 I wszedł do nich do łodzi, a wiatr się uciszył.51 Oni tym bardziej byli zdumieni w duszy, że nie zrozumieli sprawy z chlebami, gdyż umysł ich był otępiały.52 (Mk 6,45-52)
Brak pełnego zrozumienia wielkości i potęgi Jezusa
„Oni zaś, gdy Go ujrzeli kroczącego po jeziorze, myśleli, że to zjawa, i zaczęli krzyczeć.” (Mk 6,49) „Oni tym bardziej byli zdumieni w duszy, że nie zrozumieli sprawy z chlebami, gdyż umysł ich był otępiały.” (Mk 6,52) Uczniom Jezusa nie przyszło na myśl, że Ten, który potrafi uczynić wszystko – nawet nakarmić tłumy niewielką ilością chleba – posiada również zdolność chodzenia nawet po najgłębszej wodzie. Nie rozpoznali Go. Myśleli, że widzą zjawę, i zaczęli krzyczeć. Jak pisze Ewangelista, ich umysł był otępiały i nie rozumieli dobrze tego, co się działo ani sprawy z cudownie rozmnożonym chlebem (por. Mk 6,52). Wierzyli w Jezusa, a jednak nie rozumieli Go w pełni z powodu otępiałego umysłu. Podobnie jest dzisiaj z wieloma wierzącymi: chociaż wierzą, to jednak mają umysły otępiałe i krzyczą ze strachu wtedy, gdy powinni wielbić Boga. Nie rozumieją bowiem wszechmocy Jezusa, Syna Bożego, który nakarmił tłumy pięcioma chlebami i chodził bezpiecznie po powierzchni jeziora.
Jezus przynoszący pokój i zmniejszający trud
„Zaraz też przynaglił swych uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzali Go na drugi brzeg, do Betsaidy, zanim odprawi tłum. Gdy rozstał się z nimi, odszedł na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, łódź była na środku jeziora, a On sam jeden na lądzie. Widząc, jak się trudzili przy wiosłowaniu, bo wiatr był im przeciwny, około czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze, i chciał ich minąć.” (Mk 6,45-38)
Pod dokonanym cudownym nakarmieniu ludzi Jezus wysłał uczniów łodzią do Betsaidy, znajdującej się na drugim brzegu. Sam zajął się odprawianiem zgromadzonego wokół Niego tłumu. Gdy to wykonał, udał się na górę, na spotkanie ze swoim Ojcem – na modlitwie. Tłum się rozszedł, uczniowie znajdowali się w łodzi na jeziorze, a Jezus pozostał sam na lądzie. Widział jednak swoich uczniów, „jak się trudzili przy wiosłowaniu, bo wiatr był im przeciwny” (Mk 6,48). Poszedł więc w ich kierunku, krocząc po powierzchni wody, „i chciał ich minąć”, aby dojść tam, gdzie oni płynęli – do Betsaidy. Ponieważ jednak przerazili się na Jego widok i zaczęli krzyczeć ze strachu, uspokoił ich i wsiadł do łodzi. Zaraz powiedział do nich: „Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się!”. (Mk 6,50) Kiedy Jezus znalazł się w łodzi z uczniami, wiatr się uciszył. Mogli już w spokoju i bez większego wysiłku dotrzeć tam, gdzie ich odprawił Jezus.
Uczniowie, dzięki Jego obecności pośród nich, odzyskali spokój i odwagę, a ich wysiłek dzięki uspokojeniu wiatru przez Niego stał się o wiele mniejszy. Jezus i Jego prawdziwi uczniowie zawsze tak jak On dodają odwagi i przynoszą pokój. Przy nich, Jego wiernych naśladowcach, wszystko, co trudne, staje się łatwiejsze – tak jak przy Nim samym.
Uznanie dobrego Jezusa za przerażającą „zjawę”
„Oni zaś, gdy Go ujrzeli kroczącego po jeziorze, myśleli, że to zjawa, i zaczęli krzyczeć. Widzieli Go bowiem wszyscy i zatrwożyli się. Lecz On zaraz przemówił do nich: «Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się!». I wszedł do nich do łodzi, a wiatr się uciszył. Oni tym bardziej byli zdumieni w duszy, że nie zrozumieli sprawy z chlebami, gdyż umysł ich był otępiały.” (Mk 6,49-52)
Wszyscy uczniowie przebywający w łodzi zobaczyli Jezusa kroczącego po jeziorze i zaczęli krzyczeć. Uznali, że to zjawa, którą widzą wszyscy. Nie pomyśleli, że to przecież mógłby być Jezus. Ich umysły były otępiałe, dlatego łatwiej było im uznać, że nie Jezusa widzą, lecz – zjawę. Uspokoił ich dopiero Jego głos: „Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się!” Przerażenie ustało, gdy to nie jakaś „zjawa”, lecz Jezus, którego dobroć znali, „wszedł do nich do łodzi, a wiatr się uciszył”. (Mk 6,51) Bóg wnosi pokój w serca tych, którzy Go przyjmują do „łodzi” swojego życia. Są jednak na ziemi ludzie, którzy Jezusa, Zbawiciela, uważają za kogoś przerażającego jak „zjawa” i odrzucają Go.
W wieczności przebywanie w obecności Boga, widzenie Go i pełny udział w życiu Trójcy Świętej stanie się źródłem pełnego szczęścia. Tam nie będzie już przerażających „wichrów” ani wyobrażeń, mogących budzić niepokój. Bóg od tego wszystkiego na zawsze uwolni zbawionych. Potępieni natomiast nie będą w Bogu dostrzegać Jego miłości i miłosierdzia. Będą Go sobie wyobrażać jako budzącą w nich grozę „zjawę”. Zamiast kochać Tego, który jest Miłością, będą Mu wiecznie bluźnić.
Jezus z brzegu widział łódź z uczniami, znajdującą się na środku jeziora
„Wieczór zapadł, łódź była na środku jeziora, a On sam jeden na lądzie. Widząc, jak się trudzili przy wiosłowaniu, bo wiatr był im przeciwny, około czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze, i chciał ich minąć.” (Mk 6,47-48)
Jezus, który po odprawieniu tłumu sam pozostał na lądzie, widział na środku jeziora łódź z uczniami. Z powodu przeciwnego wiatru trudzili się bardzo przy wiosłowaniu. Zauważając to, Jezus przyszedł do nich po jeziorze, ale – jak pisze Ewangelista – „chciał ich minąć”. Może zamierzał po prostu przed nimi dotrzeć na miejsce, które wyznaczył na spotkanie, i tam ich przyjąć. Jednak przerażenie uczniów i ich trud przy wiosłowaniu, spowodowany przez silny przeciwny wiatr, zatrzymał Go przy nich. Nie zostawił ich samych – przerażonych i zmęczonych. Swoją obecnością i słowami usunął ich strach, a cudownym działaniem, które uciszyło wiatr, zmniejszył ich wysiłek związany z wiosłowaniem. Każda forma cierpienia i trudu – również naszego – przywołuje Jezusa i zatrzymuje Go przy człowieku. On ją dostrzega, tak jak widział z brzegu łódź z uczniami, znajdującą się na środku jeziora. Nie tylko łódkę widział, ale Swoim współczującym Sercem odczuł trud swoich uczniów i poszedł do nich.
Tak dzieje się zawsze. Bez względu na to, gdzie mieszka na ziemi człowiek, Jezus go dostrzega – jak łódkę, która znajdowała się na środku jeziora. Widzi każdego człowieka, zbliża się do niego, tak jak podszedł do łodzi z uczniami. Nie przeszkadzały mu w tym głębiny jeziora, w których utonąłby każdy człowiek, który próbowałby przejść po nich tak jak On. Nie narzuca się jednak ze swoją obecnością i zachowuje się tak, jakby gotów był minąć człowieka i w iść dalej. Jeśli jednak zauważa w kimś choćby najmniejsze pragnienie Jego obecności, „nie idzie dalej”, lecz podchodzi, pomaga i podnosi na duchu, tak jak to uczynił Swoim przestraszonym i zmęczonym uczniom. Postępuje tak zawsze, ponieważ Jego Serce zawsze jest napełnione niewymownym współczuciem. Zawsze zbliża się do człowieka jako pierwszy – jako Ten, który wyciąga do kogoś swoją pomocną rękę. Nie chce, aby ktoś się trudził bez Niego w swojej łodzi. Przychodzi, zatrzymuje się, aby swoją miłością i mocą wesprzeć słabość żyjącego w różnych lękach człowieka. Chce być z każdym człowiekiem, bo jest jego Stwórcą i Odkupicielem. Nigdy jednak się nie narzuca. Zachowuje się tak, jakby mógł iść dalej, bez narzucenia człowiekowi swojej obecności i miłości. Kiedy zostanie przyjęty, z radością służy swoją wszechmocą, bez której człowiek czuje się samotny, bezradny, słaby i ogarnięty lękami.
Nikt nie żyje na ziemi w jakimś miejscu, którego by Jezus nie dostrzegał. Gotów jest w każdej chwili podejść do człowieka. A gdy ten go zauważy, woła: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię.” (Mt 11,28) Gdy ktoś odpowie na Jego wołanie – jak celnik Lewi, Maria Magdalena, Szaweł, św. Augustyn, św. Franciszek i inni przez Niego wezwani – wnosi pokój do jego serca i umacnia w wysiłku dążenia do świętości.
Jezus przywołany krzykiem przerażenia
„Widząc, jak się trudzili przy wiosłowaniu, bo wiatr był im przeciwny, około czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze, i chciał ich minąć.Oni zaś, gdy Go ujrzeli kroczącego po jeziorze, myśleli, że to zjawa, i zaczęli krzyczeć.” (Mk 6,48-49)
Uczniowie nie rozpoznali Jezusa i dlatego nie zaprosili Go do wejścia do łodzi. Ponieważ myśleli, że widzą zjawę, zaczęli krzyczeć. Ten krzyk Jezus uznał za przywołanie Go i zaproszenie, aby pozostał przy nich. I tak zrobił. Wsiadł do łodzi i uciszył wiatr, który utrudniał im wiosłowanie i prowadzenie łodzi we właściwym kierunku.
Jezus nigdy nie pozostaje obojętny na ludzkie cierpienie. Ono Go przywołuje, bo dobrze je zna dzięki temu, czego sam doświadczył na ziemi. Przeżył wszystkie rodzaje bólu fizycznego i psychicznego, takie jak cierpienie wywołane przez odrzucenie Go, zdradę, obojętność, wrogość, prześladowania, oszczercze posądzenia, a nawet poczucie opuszczenia Go na krzyżu przez Ojca, kiedy wołał: „Eli, Eli, lema sabachthani? to znaczy Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” (Mt 27,46)
Ponieważ sam doznał bólu, dlatego rozumie każde ludzkie cierpienie. Gdy je widzi, zbliża się do człowieka i jeśli ten Go przyjmie, umacnia go, a nawet je usuwa. Jezus jest kapłanem, który potrafi nam szczerze współczuć, ponieważ za ziemskiego życia został doświadczony przez wszystkie formy cierpienia. „Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu. Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy otrzymali miłosierdzie i znaleźli łaskę dla (uzyskania) pomocy w stosownej chwili.” (Hbr 4,15-16) „Mając więc arcykapłana wielkiego, który przeszedł przez niebiosa, Jezusa, Syna Bożego, trwajmy mocno w wyznawaniu wiary.” (Hbr 4,14)
Jesus jest arcykapłanem, zdolnym do kroczenia po powierzchni każdego jeziora, aby dotrzeć do tych, którzy cierpią i potrzebują Jego współczucia i pomocy – takiej, jakiej potrzebował na ziemi w swoich cierpieniach, a zwykle jej nie znajdował. Nie ma na ziemi cierpienia, którego by nie rozumiał i któremu by nie współczuł. Każde Mu przypomina coś bolesnego, co Sam przeżył na ziemi.
Jezus, dostosowujący swoje działanie do potrzeb uczniów
„Widząc, jak się trudzili przy wiosłowaniu, bo wiatr był im przeciwny, około czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze, i chciał ich minąć.” (Mk 6,48) Jezus przyszedł do płynących łodzią uczniów, gdy noc się kończyła, około czwartej straży nocnej – czyli między trzecią a szóstą rano według naszego sposobu liczenia czasu. Zanim przyszedł do nich modlił się na górze. Po pracowitym dniu trwał na modlitwie. Potem dopiero poszedł do uczniów, bo widział, że jest im potrzebny z powodu silnego i przeciwnego wiatru, który utrudniał im wiosłowanie. Przyszedł do nich, aby uciszyć wiatr i przez to zmniejszyć ich trud. Jednak chciał ich minąć i dojść przed nimi po jeziorze do celu, do którego płynęli. Może przez samo tylko ukazanie się uczniom na powierzchni jeziora pragnął ich umocnić duchowo; chciał im powiedzieć, że nawet na środku jeziora nie są sami. Chciał ich upewnić, że jest przy nich i uprzedza ich w przeprawie na drugi brzeg jeziora. Ponieważ uczniowie przestraszyli się Go i zaczęli krzyczeć, wsiadł do łodzi, aby się przekonali, że nie jest zjawą, lecz miłującym ich Jezusem, Zbawicielem. Zamierzający ich minąć Jezus zmienił swój plan i dostosował się do potrzeb uczniów. Ponieważ potrzebowali uspokojenia, dlatego przyszedł do nich, aby wnieść spokój w ich serca. Nie dotarł do celu podróży przed nimi, lecz – wraz z nimi.
Zdumienie i otępienie umysłów uczniów
„Oni tym bardziej byli zdumieni w duszy, że nie zrozumieli sprawy z chlebami, gdyż umysł ich był otępiały.” (Mk 6,52) Uczniowie byli zdumieni, gdy widzieli Jezusa kroczącego po jeziorze. Z trudem docierało do nich, że Jezus dokonał kolejnego cudu, dlatego nie zjawę widzieli, lecz Jego, jak szedł po powierzchni wód. Nie rozumieli też wcześniej dokonanego przez Niego cudu rozmnożenia chleba i nakarmienia tysięcy osób. A przecież uczestniczyli w tym cudzie w sposób aktywny, zanosząc chleby i ryby przed ludzi, siedzących na trawie. Nie rozumieli w pełni wielkości cudu i potęgi Jezusa, chociaż ułomkami z pięciu chlebów i resztkami z dwóch ryb napełnili własnymi rękami po brzegi dwanaście koszów (por. Mk 6, 43). Dużo tego zebrali, chociaż rozdzielili tylko pięć chlebów i dwie ryby. Nie rozumieli potęgi Jezusa, gdyż ich umysły były otępiałe.
Na ziemi trudno nam zrozumieć wielkość Boga i Jego cudów. Albo ich wcale nie dostrzegamy, albo pojmujemy je tylko w małym stopniu, jakbyśmy mieli umysły otępiałe. Nie uświadamiamy sobie, że Jezus jest blisko nas, nawet gdy znajdujemy się „na środku jakiegoś wielkiego jeziora” i odgradzają nas od Niego ogromne ilości wody. Nie rozumiemy, że nie ma takiej przeszkody fizycznej, która utrudniłaby Mu zbliżenie się do nas. Tym, co może Mu to utrudnić, jest tylko nasza niechęć do Niego i brak pragnienia Jego obecności w naszym życiu.
Jezus przychodzi do osamotnionych
„Wieczór zapadł, łódź była na środku jeziora, a On sam jeden na lądzie.” (Mk 6,47) Łódź z uczniami Jezusa można rozumieć jako symboli sytuacji ludzi na ziemi. Każdy człowiek znajduje się w jakiejś „łodzi”, która ma mu zapewnić bezpieczeństwo na wodach i pośród wichur. Nieraz „łódź życia ludzkiego” znajduje się w osamotnieniu, jak łódź uczniów Jezusa, która była na środku jeziora, odizolowana przez wody od reszty świata i od ludzi. A jednak dzięki Jezusowi to odosobnienie zostało usunięte. On bowiem dokonał czegoś, co dla ludzi jest niemożliwe: dotarł do swoich uczniów, idąc po powierzchni jeziora. Kiedy znalazł się w ich łodzi, nie byli już osamotnieni i zdani tylko na siebie, łódź i wiosła. On ich podniósł na duchu i uciszył wiatr, który utrudniał im wiosłowanie i kierowanie łodzią. Był z nimi, aż dotarli do brzegu.
Przeciwne wiatry, które utrudniają dążenie do celu
„Widząc, jak się trudzili przy wiosłowaniu, bo wiatr był im przeciwny, około czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze, i chciał ich minąć.” (Mk 6,48)
Wielu uczniów Jezusa znało się dobrze na wiosłowaniu, ponieważ byli rybakami. Było to zadanie wymagające wysiłku fizycznego, który stał się wyjątkowo uciążliwy z powodu przeciwnego wiatru. Jego podmuchy popychały łódź z uczniami w kierunku przeciwnym do tego, w którym chcieli płynąć. Przeciwny wiatr usiłował spowodować cofanie się łodzi do punktu wyjścia. Uczniowie musieli się temu stale przeciwstawiać, używając siły swoich mięśni do wiosłowania.
Sytuacja wiosłujących z trudem na środku jeziora uczniów pokazuje to, co przeżywa każdy uczeń Jezusa, który każdego dnia stara się uświęcać, aby podążać do nieba. Zawsze styka się z jakimś „wiatrem przeciwnym”, który utrudnia mu dążenie do świętości, do trwania w jedności z Jezusem, do umocnienia wiary, do coraz większego miłowania Boga i ludzi. Tym „przeciwnym wiatrem” zawsze jest nasz egoizm i połączone z nim wady i złe przyzwyczajenia. One chcą nas zawrócić; utrudniają płynięcie po jeziorze życia do nieba. Potrzeba wielkiego wysiłku „duchowego wiosłowania”, aby w oparciu o łaskę Bożą podążać do celu wiecznego.
„Wiatrem przeciwnym” mogą też stać się dla nas ludzie, którzy czasem ułatwiają nam zbawienie, a czasem je utrudniają. Nieraz są podobni do wiatru, wiejącego nam w plecy i pomagającego nam podążać naprzód, kiedy indziej natomiast przypominają podmuchy wichru, które utrudniają nam zrobienie kroku naprzód.
Są jeszcze złe duchy, które nigdy nie pomagają nam dążyć do zbawienia drogą uświęcania się. Te duchy nieczyste – swoimi kłamstwami, oszustwami i mamieniem – zawsze nam przeszkadzają w podążaniu do zbawienia. Na jeziorze naszego życia zawsze są wiatrami „przeciwnymi”, utrudniającymi dopłynięcie do celu.
Kiedy Jezus przyszedł po jeziorze do swoich uczniów, ułatwił im dopłynięcie do celu podróży. Nie zwolnił ich od wysiłku wiosłowania, który był konieczny, jednak znacznie go zmniejszył, ponieważ uciszył wiatr „przeciwny”. Jezus jest Zbawicielem. Jego obecność i łaska powoduje, że możemy dotrzeć do celu naszego życia, do domu naszego Ojca niebieskiego.
Błędne wyobrażenia o Bogu
„Oni zaś, gdy Go ujrzeli kroczącego po jeziorze, myśleli, że to zjawa, i zaczęli krzyczeć. Widzieli Go bowiem wszyscy i zatrwożyli się. Lecz On zaraz przemówił do nich: «Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się!».” (Mk 6,49-50)
Wielu wierzącym grozi to, co spotkało uczniów Jezusa, znajdujących się w łodzi na środku jeziora: swoje błędne wyobrażenia uznali za prawdę. Kiedy bowiem zobaczyli prawdziwego Jezusa, dobrego, kochającego i chcącego im pomóc, uznali, że jest to zjawa. Swoje błędne wyobrażenia wzięli za prawdę i zaczęli krzyczeć ze strachu. Coś podobnego spotyka wielu. Wiele osób wyobraża sobie Boga błędnie i w zależności od tego, jaki Jego obraz w sobie wytworzyli, „krzyczą” ze strachu przed Nim, bo wydaje im się „zjawą”, złośliwą i mściwą, albo Go lekceważą, nie mając w sobie Bożej bojaźni i traktując Go jako ślepego i głuchego „staruszka”, który zapomniał, że jest wszechmogący, który niewiele rozumie i niewiele może.
Jeśli ktoś chce się pozbyć wytworzonych przez siebie wyobrażeń o Bogu, powinien się oprzeć na prawdziwym objawieniu. Uczniowie Jezusa pozbyli się swojego błędnego wyobrażenia o „widzianej zjawie”, gdy usłyszeli głos Jezusa, w którym wybrzmiewała prawda o Nim: Nie jestem zjawą, lecz „Tym, który jest”; nie „zjawę” widzicie, lecz Tego, który dodaje odwagi, usuwa lęk przed koszmarami i pomaga.
UZDROWIENIA W GENEZARET
Gdy się przeprawili, przypłynęli do ziemi Genezaret i przybili do brzegu.53 Skoro wysiedli z łodzi, zaraz Go poznano.54 Ludzie biegali po całej owej okolicy i zaczęli znosić na noszach chorych, tam gdzie, jak słyszeli, przebywa.55 I gdziekolwiek wchodził do wsi, do miast czy osad, kładli chorych na otwartych miejscach i prosili Go, żeby choć frędzli u Jego płaszcza mogli się dotknąć. A wszyscy, którzy się Go dotknęli, odzyskiwali zdrowie.56 (Mk 6,53-56)
Jezus lekarzem dusz i ciał
Po przypłynięciu na drugi brzeg, do ziemi Genezaret, czekało Jezusa to samo, co w miejscu, z którego odpłynęli – tłumy ludzi. Jedni szukali Jego pouczeń, niosących zdrowie duszy, a inni – uzdrowienia chorych lub jednego i drugiego. „Ludzie biegali po całej owej okolicy i zaczęli znosić na noszach chorych, tam gdzie, jak słyszeli, przebywa. I gdziekolwiek wchodził do wsi, do miast czy osad, kładli chorych na otwartych miejscach i prosili Go, żeby choć frędzli u Jego płaszcza mogli się dotknąć. A wszyscy, którzy się Go dotknęli, odzyskiwali zdrowie.” (Mk 6,55-57) Liczne uzdrowienia miały ułatwić ludziom wiarę w zbawczą moc Jezusa. On nie jest tylko uzdrowicielem ciał, lecz przede wszystkim Lekarzem dusz, Zbawicielem wszystkich ludzi.Ufali Jezusowi, dlatego przychodzili do Niego i innych do Niego prowadzili
„Gdy się przeprawili, przypłynęli do ziemi Genezaret i przybili do brzegu. Skoro wysiedli z łodzi, zaraz Go poznano.” (Mk 6,53-54) Tłumy się zeszły, bo rozpoznano Jezusa, otoczonego przez uczniów. Ludzie wiedzieli, że mogą na Niego liczyć, że na pewno nie odmówi im Swojej nadzwyczajnej pomocy. Nie obawiali się też Jego uczniów, bo wiedzieli, że nie będą im utrudniali spotkania z Jezusem. Niektórzy z nich mogli pamiętać niedawne cudowne nakarmienie tłumów, kiedy uczniowie sami przynosili im pobłogosławiony przez Niego chleb i ryby, gdy siedzieli gromadami na trawie. Nie obawiali się zatem tych, którzy potrafili służyć innym. Każdy, kto ufa Bogu, prowadzi do Niego swoich bliźnich.Mając pewność, że i tym razem Jezus ich nie zawiedzie, ludzie „biegali po całej owej okolicy i zaczęli znosić na noszach chorych, tam gdzie, jak słyszeli, przebywa”. (Mk 6. 55) Ufali Mu, wiedząc, że „ubogi nie pójdzie w zapomnienie na stałe, ufność nieszczęśliwych nigdy ich nie zawiedzie.” (Ps 9,19) Nie obawiali się, że Jezus kogoś odrzuci, tłumaczą się np. swoim zmęczeniem, złym nastrojem. Mogli Mu zaufać, ponieważ był Synem Bożym, prawdziwym Bogiem, a Bóg nikogo nie zawiódł i nie zawiedzie w żadnym pokoleniu. „Tak możecie przejść myślą jedno pokolenie po drugim i przekonacie się, że nie zawiedzie się ten, kto w Nim pokłada swe nadzieje.” (1 Mch 2,61)
Duchowe dotykanie się Jezusa przez wiarę
„Ludzie biegali po całej owej okolicy i zaczęli znosić na noszach chorych, tam gdzie, jak słyszeli, przebywa. I gdziekolwiek wchodził do wsi, do miast czy osad, kładli chorych na otwartych miejscach i prosili Go, żeby choć frędzli u Jego płaszcza mogli się dotknąć. A wszyscy, którzy się Go dotknęli, odzyskiwali zdrowie.” (Mk 6,55-56)
Lecząc chorych, Jezus dawał wyraźne znaki, że jest Lekarzem, który nie przyszedł do zdrowych, lecz do chorych. A chorą, konającą lub nawet umarłą stała się cała ludzkość. Jezus jest Boskim Lekarzem, Zbawicielem, który przynosi zdrowie nie tylko ciału, ale przede wszystkim duszy, a jeśli jest martwa z powodu grzechów, przywraca jej życie. Trzeba jednak tak jak chorzy, o których mówi Ewangelia, dotknąć się Jezusa. Wszyscy, „którzy się Go dotknęli, odzyskiwali zdrowie.” (Mk 6,56)
Ludzi wierzących można porównać do chorych z Ewangelii, którzy dotykali frędzli płaszcza Jezusa, a może chwytali Go przynajmniej na moment za nogę lub rękę. Duchowym i nadprzyrodzonym „dotknięciem się Jezusa” jest nasza wiara. Ona duchowo zbliża nas do Niego; przez nią dotykamy się Go, chwytamy i obejmujemy Go. Jezus nie odrzuca nikogo, kto się tak wobec Niego zachowuje, kto szuka Jego ratunku i pomocy. Wierzący człowiek może bez przerwy powtarzać z głębi serca za psalmistą: „Ja zaś zaufałem Twemu miłosierdziu; niech się cieszy me serce z Twojej pomocy, chcę śpiewać Panu, który obdarzył mnie dobrem.” (Ps 13,6)
Każdy, kto dotyka się duchowo Jezusa przez wiarę, otrzymuje różne łaski – i to większe niż zdrowie ciała. Wiara jednak nie pominna być tylko przelotnym „dotknięciem się” Go, lecz – jakby duchowym „trzymaniem się Go rękami i nogami”. Taka wiara prowadzi do duchowej przemiany i wprowadza w życie wieczne. Jezus nie odepchnie tego, kto przez ufną wiarę i miłość – połączoną z pokorą i skruchą – żyje w jedności z Nim. Da mu siły duchowe, potrzebne do świętego życia, i zbawi Go.
SIÓDMY ROZDZIAŁ EWANGELII WEDŁUG ŚW. MARKA
(Omówienie prawd wiary dla małych dzieci można znaleźć tutaj)
Autor komentarza: ks. Michał Kaszowski