Rozważanie Ewangelii według św. Marka
ROZDZIAŁ 5
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16
UZDROWIENIE OPĘTANEGO PRZEZ LEGION ZłYCH DUCHÓW
Przybyli na drugą stronę jeziora do kraju Gerazeńczyków.1 Ledwie wysiadł z łodzi, zaraz wybiegł Mu naprzeciw z grobów człowiek opętany przez ducha nieczystego.2 Mieszkał on stale w grobach i nawet łańcuchem nie mógł go już nikt związać.3 Często bowiem wiązano go w pęta i łańcuchy; ale łańcuchy kruszył, a pęta rozrywał, i nikt nie zdołał go poskromić.4 Wciąż dniem i nocą krzyczał, tłukł się kamieniami w grobach i po górach.5 Skoro z daleka ujrzał Jezusa przybiegł, oddał Mu pokłon6 i krzyczał wniebogłosy: «Czego chcesz ode mnie, Jezusie, Synu Boga Najwyższego? Zaklinam Cię na Boga, nie dręcz mnie!».7 Powiedział mu bowiem: «Wyjdź, duchu nieczysty, z tego człowieka».8 I zapytał go: «Jak ci na imię?» Odpowiedział Mu: «Na imię mi "Legion", bo nas jest wielu».9 I prosił Go na wszystko, żeby ich nie wyganiał z tej okolicy.10 A pasła się tam na górze wielka trzoda świń.11 Prosili Go więc: «Poślij nas w świnie, żebyśmy w nie wejść mogli».12 I pozwolił im. Tak duchy nieczyste wyszły i weszły w świnie. A trzoda około dwutysięczna ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora. I potonęły w jeziorze.13 Pasterze zaś uciekli i rozpowiedzieli to w mieście i po zagrodach, a ludzie wyszli zobaczyć, co się stało.14 Gdy przyszli do Jezusa, ujrzeli opętanego, który miał w sobie "legion", jak siedział ubrany i przy zdrowych zmysłach. Strach ich ogarnął.15 A ci, którzy widzieli, opowiedzieli im, co się stało z opętanym, a także o świniach.16 Wtedy zaczęli Go prosić, żeby odszedł z ich granic.17 Gdy wsiadł do łodzi, prosił Go opętany, żeby mógł zostać przy Nim.18 Ale nie zgodził się na to, tylko rzekł do niego: «Wracaj do domu, do swoich, i opowiadaj im wszystko, co Pan ci uczynił i jak ulitował się nad tobą».19 Poszedł więc i zaczął rozgłaszać w Dekapolu wszystko, co Jezus z nim uczynił, a wszyscy się dziwili.20 (Mk 5,1-20)
Uzdrowiony opętany i uśmiercona trzoda świń
„I zapytał go: «Jak ci na imię?» Odpowiedział Mu: «Na imię mi "Legion", bo nas jest wielu». I prosił Go na wszystko, żeby ich nie wyganiał z tej okolicy. A pasła się tam na górze wielka trzoda świń. Prosili Go więc: «Poślij nas w świnie, żebyśmy w nie wejść mogli». I pozwolił im. Tak duchy nieczyste wyszły i weszły w świnie. A trzoda około dwutysięczna ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora. I potonęły w jeziorze.” (Mk 5,9-13)
Wypędzenia legionu złych duchów z człowieka i wygubienie przez nich wielkiej trzody świń nie spodobało się mieszkańcom tamtego regionu. Stracili bowiem źródło dochodu. To wydarzenie nie podoba się i dzisiaj wielu, zwłaszcza tym, którzy na równi stawiają człowieka i zwierzęta. A jednak Boska mądrość Jezusa – naprawdę większa od naszej tylko ludzkiej mądrości – kazała Mu tak postąpić, jak postąpił. Pozwoliła Mu na pośrednie wygubienie świń przez złe duchy, chociaż nie był do tego zmuszony. Jezus postąpił tak a nie inaczej, chociaż wiedział, że przez to wywoła liczne pytania, wątpliwości i słowa krytyki, które pojawią się w ciągu wieków. A jednak fakt pozostanie faktem: to nie przypadek ani słabość Jezusa, ani lęk przed legionem złych duchów skłoniła Go do zezwolenia na wygubienie świń. Postąpił tak, chociaż wiedział, że wielu nie będzie się zastanawiać nad samym uwolnieniem człowieka z mocy złych duchów, lecz nad wygubieniem świń. Za czynem Jezusa kryła się wyłącznie Jego mądrość i miłość, której nie rozumie człowiek myślący tylko o zysku materialnym lub skażony różnymi ideologiami.
„Legion” złych duchów prosił Jezusa „na wszystko, żeby ich nie wyganiał z tej okolicy”. (Mk 5,10) „«Poślij nas w świnie, żebyśmy w nie wejść mogli». I pozwolił im. Tak duchy nieczyste wyszły i weszły w świnie. A trzoda około dwutysięczna ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora. I potonęły w jeziorze.” (Mk 5,12-13) W taki sposób ujawniły złe duchy swoją przedłużoną o kilka chwil obecność w tej okolicy. Jezus pokazał, że te złe istoty niszczą nie tylko człowieka, ale wszystko, nad czym uda im się zapanować. O tym przekonali się mieszkańcy kraju Gerazeńczyków i musieli sobie to dobrze zapamiętać.
Przerażające działanie złych duchów
Św. Marek przedstawia okropny widok człowieka, którego Bóg stworzył na swój obraz i na swoje podobieństwo, a którego złe duchy zmusiły do zachowań budzących strach w otoczeniu. Gdy tylko Jezus „wysiadł z łodzi, zaraz wybiegł Mu naprzeciw z grobów człowiek opętany przez ducha nieczystego. Mieszkał on stale w grobach i nawet łańcuchem nie mógł go już nikt związać. Często bowiem wiązano go w pęta i łańcuchy; ale łańcuchy kruszył, a pęta rozrywał, i nikt nie zdołał go poskromić. Wciąż dniem i nocą krzyczał, tłukł się kamieniami w grobach i po górach. (Mk 5,2-5) Niszczycielskie działanie złych duchów ukazało się jeszcze dodatkowo w zachowaniu trzody świń, która dostała się pod ich władzę. Kiedy złe duchy wyszły z opętanego, weszły w świnie. „A trzoda około dwutysięczna ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora. I potonęły w jeziorze.” (Mk 5,13)
Opętany zniewolony przez złe duchy
„Mieszkał on stale w grobach i nawet łańcuchem nie mógł go już nikt związać. Często bowiem wiązano go w pęta i łańcuchy; ale łańcuchy kruszył, a pęta rozrywał, i nikt nie zdołał go poskromić. Wciąż dniem i nocą krzyczał, tłukł się kamieniami w grobach i po górach.” (Mk 5,4-5) Niektórzy ludzie uważają się za w pełni wolnych, bo robią zawsze tylko to, na co mają ochotę. Nie pozwalają sobie nałożyć żadnych „pęt” i „łańcuchów” jakichś obowiązków i szanowania praw innych ludzi. Uważają swoje postępowanie za wzorcowe, bo oparte na prawdziwej wolności. Tymczasem taki sposób myślenia i postępowania przypomina zachowanie się człowieka opętanego przez legion złych duchów, który „dniem i nocą krzyczał, tłukł się kamieniami w grobach i po górach” (Mk 5,5) i nie pozwalał, żeby mu ktoś przeszkodził w jego „wolności”, wiążąc go „w pęta i łańcuchy”. Opętany nie był człowiekiem wolnym. Zniewalały go złe duchy, narzucając mu uciążliwe dla niego i dla innych zachowanie. Nie są też wolni – wbrew swojemu przekonaniu – wszyscy ci, którzy robią zawsze tylko to, na co mają ochotę, nie licząc się z prawami innych ludzi. Nie są ludźmi wolnymi, ponieważ pozwolili się opętać egoizmowi. To on – a nie ich wola – rządzi ich postępowaniem, słowami, myślami, pragnieniami, uczuciami. Gdyby zwrócili się do Chrystusa i z Nim współdziałali, to wyzwoliliby się z tyranii egoizmu i osiągnęliby prawdziwą wolność. Staliby się wolni, przyjmują słodkie „pęta” i „łańcuchy” Bożej miłości, „słodkie jarzmo Chrystusa” (por. Mt 11,29-30), które w przeciwieństwie do egoizmu nie zniewala.
Odrzucenie Jezusa przez mieszkańców krainy Gerazeńczyków
„I zapytał go: «Jak ci na imię?» Odpowiedział Mu: «Na imię mi "Legion", bo nas jest wielu».” (Mk 5,9)
Opisane przez św. Marka opętanie pokazuje, jak bardzo może być zagrożony każdy człowiek. A zagrożenie nie pochodzi tylko od świata. Człowiek może być i faktycznie jest atakowany przez piekło, nawet jeśli w to nie wierzy. W tym wypadku jeden człowiek był opętany przez wiele złych duchów, które były zdolne doprowadzić świnie do szybkiej śmierci. Trzoda „około dwutysięczna ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora”. I świnie „potonęły w jeziorze”. (Mk 5,13)
„Pasterze zaś uciekli i rozpowiedzieli to w mieście i po zagrodach, a ludzie wyszli zobaczyć, co się stało. Gdy przyszli do Jezusa, ujrzeli opętanego, który miał w sobie "legion", jak siedział ubrany i przy zdrowych zmysłach. Strach ich ogarnął. A ci, którzy widzieli, opowiedzieli im, co się stało z opętanym, a także o świniach. Wtedy zaczęli Go prosić, żeby odszedł z ich granic.” (Mk 5,14-17) Nie chcieli Jezusa, który, co prawda, uleczył opętanego człowieka, ale pozbawił ich świń! Nie chcieli mieć blisko siebie Jezusa, chociaż bardzo potrzebowali Jego uzdrawiającej łaski. Potrzebowali Jego uzdrowienia, ponieważ dla nich ważniejsze były świnie niż los udręczonego człowieka. Mieli pewność, że Jezus go uzdrowił, bo na własne oczy mogli go zobaczyć i stwierdzić, że jest „przy zdrowych zmysłach” dzięki Jezusowi i Jego potędze. Mimo to nie chcieli mieć w okolicy kogoś, kto nigdy nie waha się pomóc człowiekowi. Zaczęli „Go prosić, żeby odszedł z ich granic”. (Mk 5,17) I Jezus rzeczywiście oddalił się od nich, zgodnie z ich życzeniem.
W swoim miłosierdziu zostawił im jednak świadka swojej Boskiej potęgi – człowieka uwolnionego z mocy legionu złych duchów. Jego świadectwo miało ciągle przypominać ludziom, że bardziej od świń potrzebują potęgi Jedynego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa, i że powinni do Niego powrócić. Mają trwać przy Tym, który każdemu złemu duchowi, atakującemu człowieka, chce powiedzieć: „Wyjdź, duchu nieczysty, z tego człowieka”. (Mk 5,8) Mają szukać pomocy u Tego, który – swoją potęgą, świętością i słowem prawdy – będzie dręczył każdego ducha nieczystego, aby nie zadawał więcej udręk człowiekowi.
Jezus stanie się obrońcą każdego człowieka, jeśli tylko ten Go nie odrzuci jak mieszkańcy kraju Gerazeńczyków, którzy słyszeli opowiadania świadków o tym, co się stało z opętanym i ze świniami, i zaczęli Jezusa prosić, żeby odszedł z ich granic. Ze względu na los świń bali się Go, ale powrotu nowych legionów złych duchów się nie obawiali. Nie chcieli Tego, który ulitował się nad człowiekiem dręczonym przez złego ducha, podającego jako swoje imię: „Legion” (Mk 5, 9). Odrzucili Jezusa, na którym to imię nie zrobiło większego wrażenia i jednym słowem uwolnił od piekielnych mocy udręczonego opętanego człowieka.
Bezsilność złych duchów w obecności potężnego Jezusa Chrystusa
„A pasła się tam na górze wielka trzoda świń. Prosili Go więc: «Poślij nas w świnie, żebyśmy w nie wejść mogli». I pozwolił im. Tak duchy nieczyste wyszły i weszły w świnie. A trzoda około dwutysięczna ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora. I potonęły w jeziorze.” (Mk 5,11-13)
Duchy nieczyste – brutalne i bezwzględne wobec opętanego człowieka – przy Jezusie nic nie potrafiły zrobić bez Jego zgody i przyzwolenia. Zachowywały się, jakby zostały zupełnie pozbawione swojej okrutnej mocy. Prosiły Go, jakby były wystraszone i pozbawione zdolności samodzielnego działania: „«Poślij nas w świnie, żebyśmy w nie wejść mogli». I pozwolił im.” (Mk 5,12-13) Dopiero gdy otrzymały Jego zezwolenie, weszły w trzodę świń. Na wejście w nie Jezus się zgodził, nie pozwolił jednak, żeby nadal przebywały w człowieku opętanym. Człowiek został uwolniony z ich mocy, natomiast świnie zostały przez nie doprowadzone do zguby. Potonęły w jeziorze.
Człowiek uwolniony od złych duchów odzyskał zdrowie, a zwierzęta, które znalazły się pod ich wpływem, straciły życie. Uwolniony z ich mocy człowiek stał się świadkiem Jezusa i Jego zbawczej mocy. Wypełnił Jego polecenie: „«Wracaj do domu, do swoich, i opowiadaj im wszystko, co Pan ci uczynił i jak ulitował się nad tobą». Poszedł więc i zaczął rozgłaszać w Dekapolu wszystko, co Jezus z nim uczynił, a wszyscy się dziwili.” (Mk 5,19-20)
Świadek Boga żywego pośród wielbicieli świń
„Pasterze zaś uciekli i rozpowiedzieli to w mieście i po zagrodach, a ludzie wyszli zobaczyć, co się stało. Gdy przyszli do Jezusa, ujrzeli opętanego, który miał w sobie "legion", jak siedział ubrany i przy zdrowych zmysłach. Strach ich ogarnął. A ci, którzy widzieli, opowiedzieli im, co się stało z opętanym, a także o świniach. Wtedy zaczęli Go prosić, żeby odszedł z ich granic. Gdy wsiadł do łodzi, prosił Go opętany, żeby mógł zostać przy Nim. Ale nie zgodził się na to, tylko rzekł do niego: «Wracaj do domu, do swoich, i opowiadaj im wszystko, co Pan ci uczynił i jak ulitował się nad tobą». Poszedł więc i zaczął rozgłaszać w Dekapolu wszystko, co Jezus z nim uczynił, a wszyscy się dziwili. (Mk 5,14-20)
Duch, który określił swoje imię jako „Legion”, prosił Jezusa „na wszystko”, aby z tej okolicy nie wyganiał go i towarzyszących mu duchów. Z jakichś powodów właśnie tam duchy nieczyste chciały pozostać. Może tam się czuły dobrze. W tej krainie świnie, które dla Żydów były zwierzętami nieczystymi, nie były odrzucane. Ich hodowla na wielką skalę świadczyła, że ceniono tam wieprzowinę. Było na nią wielkie zapotrzebowanie, a zatem również dobry zarobek. Chrystusa natomiast tam tak bardzo nie potrzebowano. Proszono Go, był ich opuścił: „Wtedy zaczęli Go prosić, żeby odszedł z ich granic.” (Mk 5,17).
Smutna to prośba! Syna Bożego – do którego człowiek powinien się modlić, wychwalać Go, uwielbiać, przepraszać i prosić, cieszyć się Jego obecnością – ci ludzie proszą o oddalenie się od nich. To tak jakby chcieli Mu powiedzieć: „Odejdź od nas, bo my już mamy swojego boga – świnie. One zapewniają nam dobrobyt. Niczego więcej nie potrzebujemy. Odejdź z naszej okolicy!” Jezus wysłuchał ich i odszedł. Z miłości do nich zostawił im tylko uzdrowionego opętanego, który chciał ich opuścić i pozostać z Nim. „Gdy [Jezus] wsiadł do łodzi, prosił Go opętany, żeby mógł zostać przy Nim. Ale nie zgodził się na to, tylko rzekł do niego: «Wracaj do domu, do swoich, i opowiadaj im wszystko, co Pan ci uczynił i jak ulitował się nad tobą». Poszedł więc i zaczął rozgłaszać w Dekapolu wszystko, co Jezus z nim uczynił, a wszyscy się dziwili.” (Mk 5,18-20) Uwolniony od złego ducha człowiek miał pozostać pośród swoich krewnych i swojego opornego ludu świadkiem Boskiej mocy Jezusa, który będzie im ustawicznie przypominał, że to nie świnie lecz On zapewnia prawdziwe dobro człowiekowi nie tylko w wieczności, ale także na ziemi.
KOBIETA CIERPIĄCA NA KRWOTOK
Gdy Jezus przeprawił się z powrotem w łodzi na drugi brzeg, zebrał się wielki tłum wokół Niego, a On był jeszcze nad jeziorem.21 Wtedy przyszedł jeden z przełożonych synagogi, imieniem Jair. Gdy Go ujrzał, upadł Mu do nóg i prosił usilnie:22 «Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła».23 Poszedł więc z nim, a wielki tłum szedł za Nim i zewsząd na Niego napierał.24 A pewna kobieta od dwunastu lat cierpiała na upływ krwi. Wiele przecierpiała od różnych lekarzy25 i całe swe mienie wydała, a nic jej nie pomogło, lecz miała się jeszcze gorzej.26 Słyszała ona o Jezusie, więc przyszła od tyłu, między tłumem, i dotknęła się Jego płaszcza.27 Mówiła bowiem: «Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa».28 Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w ciele, że jest uzdrowiona z dolegliwości.29 A Jezus natychmiast uświadomił sobie, że moc wyszła od Niego. Obrócił się w tłumie i zapytał: «Kto się dotknął mojego płaszcza?»30 Odpowiedzieli Mu uczniowie: «Widzisz, że tłum zewsząd Cię ściska, a pytasz: Kto się Mnie dotknął».31 On jednak rozglądał się, by ujrzeć tę, która to uczyniła.32 Wtedy kobieta przyszła zalękniona i drżąca, gdyż wiedziała, co się z nią stało, upadła przed Nim i wyznała Mu całą prawdę.33 On zaś rzekł do niej: «Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości!».34 (Mk 5, 21-34)
Dwa cuda zamiast jednego i umocnienie wiary
„Gdy Jezus przeprawił się z powrotem w łodzi na drugi brzeg, zebrał się wielki tłum wokół Niego, a On był jeszcze nad jeziorem. Wtedy przyszedł jeden z przełożonych synagogi, imieniem Jair. Gdy Go ujrzał, upadł Mu do nóg i prosił usilnie: «Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła».” (Mk 5,21-23)
Aby uzdrowić chorą córkę Jaira, przełożonego synagogi, Jezus nie musiał iść do jego domu, jak ten o to prosił. Mógł jej przywrócić zdrowie bez nakładania na nią Swoich rąk – z tego miejsca nad jeziorem, na którym się znajdował po przeprawieniu się łodzią „na drugi brzeg”. Mógł to uczynić jednym swoim słowem, a nawet bez słów – samym wewnętrznym pragnieniem uzdrowienia jej. Wolał jednak wykonać nad nią jakiś widzialny gest, aby nikt Jego cudu nie nazwał „szczęśliwym przypadkiem”. Chciał pójść do domu chorej dziewczynki, bo po to między innymi przybył łodzią na drugi brzeg jeziora. Udał się w drogę do niej, chociaż wiedział, że w tym czasie ona umrze. Poszedł tam, bo po drodze chciał uzdrowić kobietę chorą na krwotok od dwunastu lat – kobietę, która już mogła liczyć tylko na Jego pomoc. Spełniając dosłownie prośbę przełożonego synagogi, Jaira, który powiedział: „Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła” (Mk 5,23), Jezus mógł dokonać większego dobra dla umocnienia wiary wielu. Nie uzdrowił bowiem z choroby, lecz wskrzesił do życia umarłą córeczkę przełożonego synagogi, a ponadto przywrócił zdrowie bardzo cierpiącej od dawna kobiecie. Jezus jednak nie dokonał tych cudów, aby się pochwalić swoją mocą przed ludźmi, lecz aby okazać prawdziwą miłość i aby doprowadzić wielu do wiary, która daje zbawienie wieczne.
Jezus, hojny Dawca
„A pewna kobieta od dwunastu lat cierpiała na upływ krwi. Wiele przecierpiała od różnych lekarzy i całe swe mienie wydała, a nic jej nie pomogło, lecz miała się jeszcze gorzej. Słyszała ona o Jezusie, więc przyszła od tyłu, między tłumem, i dotknęła się Jego płaszcza. Mówiła bowiem: «Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa». Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w ciele, że jest uzdrowiona z dolegliwości.” (Mk 5,25-29)
Kobieta na krwotok cierpiała od dwunastu lat. Nie pomogli jej różni lekarze. Nie odzyskała zdrowia dzięki posiadanym środkom materialnym. W jednej chwili otrzymała od Jezusa to, czego pragnęła. On za darmo przywrócił jej zdrowie. Dodatkowo jeszcze otrzymała dar ważniejszy niż zdrowie ciała – pogłębioną wiarę w Niego. Chociaż już wcześniej wierzyła w Jego moc, to przekonała się, że nie była w błędzie i że powinna nadal w Niego wierzyć.
Skuteczność Jezusowego działania
„A pewna kobieta od dwunastu lat cierpiała na upływ krwi. Wiele przecierpiała od różnych lekarzy i całe swe mienie wydała, a nic jej nie pomogło, lecz miała się jeszcze gorzej.” (Mk 5,25-26)
Św. Marek Ewangelista mówi, że chora od dwunastu lat kobieta cały swój majątek wydała na leczenie, ale to nie przyniosło żadnego pozytywnego skutku. Przeciwnie, „wiele przecierpiała od różnych lekarzy”, „miała się jeszcze gorzej” „i całe swe mienie wydała”. Nie pomogły pieniądze ani wiedza lekarzy. Postanowiła więc szukać pomocy u innego Lekarza – u Jezusa Chrystusa. Wierzyła w Jego moc. „Słyszała ona o Jezusie, więc przyszła od tyłu, między tłumem, i dotknęła się Jego płaszcza. Mówiła bowiem: «Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa». Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w ciele, że jest uzdrowiona z dolegliwości.” (Mk 5,27-29) Boski Lekarz, w przeciwieństwie do innych, nie zadał jej cierpienia ani nie wziął od niej pieniędzy. Gdy tylko dotknęła Jego płaszcza, zaraz „ustał jej krwotok i poczuła w ciele, że jest uzdrowiona z dolegliwości”. Po raz kolejny Jezus ukazał się jako potężny Lekarz, który uzdrawia z każdej choroby ciała. Jego cuda uzdrowień miały rozbudzić wiarę w Jego inne zdolności leczenia – leczenia ludzkiego ducha z chorób duchowych, do których zalicza się grzech i trwanie w mrokach błędu.
CÓRKA JAIRA
Gdy On jeszcze mówił, przyszli ludzie od przełożonego synagogi i donieśli: «Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?»35 Lecz Jezus słysząc, co mówiono, rzekł przełożonemu synagogi: «Nie bój się, wierz tylko!».36 I nie pozwolił nikomu iść z sobą z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakubowego.37 Tak przyszli do domu przełożonego synagogi. Wobec zamieszania, płaczu i głośnego zawodzenia,38 wszedł i rzekł do nich: «Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi».39 I wyśmiewali Go. Lecz On odsunął wszystkich, wziął z sobą tylko ojca, matkę dziecka oraz tych, którzy z Nim byli, i wszedł tam, gdzie dziecko leżało.40 Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: «Talitha kum», to znaczy: "Dziewczynko, mówię ci, wstań!"41 Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. I osłupieli wprost ze zdumienia.42 Przykazał im też z naciskiem, żeby nikt o tym nie wiedział, i polecił, aby jej dano jeść.43 (Mk 5,35-43)
Informacja o śmierci córki Jaira
Do kobiety, która się dotknęła Jego płaszcza, Jezus powiedział: „«Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości!». Gdy On jeszcze mówił, przyszli ludzie od przełożonego synagogi i donieśli: «Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?» Lecz Jezus słysząc, co mówiono, rzekł przełożonemu synagogi: «Nie bój się, wierz tylko!». I nie pozwolił nikomu iść z sobą z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakubowego.” (Mk 5,34-37)
Jezus szedł do domu Jaira, otoczony tłumem. W czasie Jego przemarszu dotknęła się Jego płaszcza kobieta chora na krwotok i doznała uzdrowienia. Jezus zapewnił ją swoimi słowami, że ulga w chorobie, której doznała, nie była chwilowa. Dzięki wierze doznała pełnego uzdrowienia. Powiedział do niej: „Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości!” (Mk 5,34)
Gdy Jezus jeszcze rozmawiał z uzdrowioną cudownie kobietą, przyszli ludzie przełożonego synagogi, aby mu powiedzieć, że trudzenie Nauczyciela już nie ma sensu, ponieważ jego córka umarła. Jezus nie uznał za dobrą ich radę. Dodał otuchy cierpiącemu ojcu dziewczynki, zachęcając go do wiary, i ruszył w dalszą drogę, ale już bez towarzystwa tłumu. Nie „pozwolił nikomu iść z sobą z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakubowego”. (Mk 5,37) To ich – oprócz ojca i matki dziewczynki – wybrał na świadków Swojej potęgi nad śmiercią. To oni, oprócz wskrzeszonej dziewczynki, mieli się stać świadkami Jego Boskiej mocy.
Wielki cud wskrzeszenia córki Jaira nieco ukryty
„I nie pozwolił nikomu iść z sobą z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakubowego. Tak przyszli do domu przełożonego synagogi. Wobec zamieszania, płaczu i głośnego zawodzenia, wszedł i rzekł do nich: «Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi». I wyśmiewali Go. Lecz On odsunął wszystkich, wziął z sobą tylko ojca, matkę dziecka oraz tych, którzy z Nim byli, i wszedł tam, gdzie dziecko leżało.” (Mk 5,37-40)
Dla Jezusa śmierć dobrego dziecka była jak sen, z którego On, Wszechmogący, mógł je wybudzić jednym swoim słowem. To chciał powiedzieć zgromadzonym tam ludziom, ale oni go wyśmiali. Jezus nie dokonał przy nich cudu wskrzeszenia córki Jaira. Świadkami przywrócenia jej ziemskiego życia byli tylko jej rodzice oraz wybrani przez Jezusa apostołowie: Piotr, Jakub i Jan (por. Mk 5,27). Jezusa odsunął „wszystkich, wziął z sobą tylko ojca, matkę dziecka oraz tych, którzy z Nim byli, i wszedł tam, gdzie dziecko leżało”. (Mk 5,40) Z jakichś względów Jezus nie chciał, żeby cud wskrzeszenia dziewczynki został szybko poznany. Dlatego przykazał im „z naciskiem, żeby nikt o tym nie wiedział, i polecił, aby jej dano jeść.” (Mk 5,43) Wieść o tym cudzie i tak musiała się szybko rozejść, ponieważ ojcem dziewczynki był przełożony synagogi, a więc osoba dobrze znana.
Zamiast wnikania w sens słów Jezusa – wyśmiewanie się z Niego
„Wobec zamieszania, płaczu i głośnego zawodzenia, wszedł i rzekł do nich: «Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi». I wyśmiewali Go.” (Mk 5,38-39)
Mówiąc do lamentujących i głośno zawodzących: „Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi”, Jezus chciał im powiedzieć: „Płaczcie nad tymi, którzy umarli duchowo, trwając bez skruchy i chęci poprawy w swoich grzechach. Płaczcie, bo ich dusze są martwe. Płaczcie też nad sobą, bo może i wasze dusze umarły dla miłości, dla dobra, dla prawdy. Dziewczynka, która według was umarła, nie należy do martwych duchowo. Nie płaczcie więc nad nią! Ona śpi w ramionach Pana.”
Lamentujący i robiący zgiełk ludzie nie zrozumieli jednak słów Jezusa i wyśmiewali się z tego, co powiedział. Taką metodę stosują ci, którzy nie rozumieją innych, bo nie dorastają do ich inteligencji. Mądre i przerastające ich inteligencję wypowiedzi wydają im się głupie i niedorzeczne, dlatego drwią sobie z nich. Podobnie było w tym wypadku. Płaczące osoby nie zrozumiały Jezusa, ale też nie zastanawiały się poważne nad tym, co chciał im powiedzieć. Jego słowa wydawały się im niedorzeczne wobec tego, co dla nich było oczywistym faktem.
Jezus, jako Syn Boży, posiada absolutną władzę nad śmiercią i może przywrócić do ziemskiej formy życia człowieka, który już rzeczywiście zakończył swoje ziemskie życie przez śmierć. Dał przykład tej swojej mocy, wskrzeszając córkę Jaira, młodzieńca z Nain (por. Łk 7,11), Łazarza (J 11,43-44). Otoczenie córki Jaira spodziewało się uzdrowienia jej przez Jezusa z choroby, On jednak pokazał coś więcej. Dał poznać swoją Boską władzę nad śmiercią, z której potrafił „wybudzać” córkę przełożonego synagogi – ujmując ją za rękę – jakby jej śmierć była zwykłym snem lub drzemką.
Jezus przywraca gasnącą nadzieję
„Gdy On jeszcze mówił, przyszli ludzie od przełożonego synagogi i donieśli: «Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?» Lecz Jezus słysząc, co mówiono, rzekł przełożonemu synagogi: «Nie bój się, wierz tylko!». (Mk 5,35-36)
Ludzie od przełożonego synagogi przekazali mu smutną dla niego wiadomość o śmierci córki. Ponieważ już umarła, dlatego nie powinien trudzić Nauczyciela. Dali mu do zrozumienia, że nie ma już nadziei na poprawę losu dziewczynki, a tym samym – i dla niego. Zburzyliby zupełnie nadzieję nieszczęśliwego ojca, gdyby nie Jezus, który podtrzymał go na duchu swoimi słowami. Słysząc, co mówiono, rzekł przełożonemu synagogi: „Nie bój się, wierz tylko!”.
I Jezus ruszył w drogę do jego domu. Nie pozwolił jednak nikomu iść z sobą „z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakubowego”. Ci wybrani Apostołowie – oprócz matki i ojca zmarłej dziewczynki – stali się świadkami cudu wyrwania jej z objęć śmierci przez Tego, który jest Życiem i Dawcą życia. Pomimo wiadomości o śmierci córki Jaira, Jezus udał się do jego domu. Tam zastał zamieszanie, płacz i głośne zawodzenie – oznaki bezradności człowieka w obliczu śmierci, które musiały wystawiać na próbę wiarę zbolałego ojca zmarłej córeczki.
Bóg inaczej widzi śmierć niż my, ludzie żyjący na ziemi. Nasze oczy widzą w niej koniec życia ludzkiego i urwanie się kontaktu z człowiekiem. Inaczej dostrzega śmierć Bóg i istoty żyjące w wieczności. Dla Niego i dla nich jest ona przejściem do nowej formy istnienia i do nowych form kontaktu. Jezus, Syn Boży, miał władzę przywracania człowiekowi ziemskiego życia. Już za chwilę Jezus przekonał ojca zmarłej dziewczynki, że Jego wcześniejsza pociecha: „Nie bój się, wierz tylko!” nie była bezpodstawna. Odsunął wszystkich lamentujących i wyśmiewających Go, „wziął z sobą tylko ojca, matkę dziecka oraz tych, którzy z Nim byli, i wszedł tam, gdzie dziecko leżało. Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: «Talitha kum», to znaczy: "Dziewczynko, mówię ci, wstań!" Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. I osłupieli wprost ze zdumienia”. (Mk 5,40-42)
Jezus pokazał tam obecnym ludziom i nam, że przy Nim, Zbawicielu świata, trzeba żyć według Jego podnoszącego na duchu nakazu: „Nie bój się, wierz tylko!” (Mt 5,36). Nie powinniśmy się bać, bo ręka Jezusa stale jest wyciągnięta w naszą stronę i ujmuje nas, tak jak ujęła za rękę umarłą dziewczynkę, aby jej przywrócić życie, a otoczeniu – nadzieję.
Ci, którzy wyśmiewali Jezusa i nie wierzyli w Jego władzę nad śmiercią, nie byli bezpośrednimi świadkami cudu. Dowiedzieli się o nim dopiero później.
Jezus zadecydował, kto ma być świadkiem wskrzeszenia córki przełożonego synagogi
„Gdy On jeszcze mówił, przyszli ludzie od przełożonego synagogi i donieśli: «Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?» Lecz Jezus słysząc, co mówiono, rzekł przełożonemu synagogi: «Nie bój się, wierz tylko!». I nie pozwolił nikomu iść z sobą z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakubowego.” (Mk 5,35-27) Jak Jezus szedł do chorej dziewczynki, tak szedł do niej dalej, gdy doniesiono o jej śmierci. Zmiana okoliczności nie zmieniła decyzji Jezusa. Można przypuszczać, że wszyscy Apostołowie chcieliby z Nim iść, On jednak nie pozwoli na to. Tylko Piotr, Jakub i Jan otrzymali pozwolenie pójścia z Nim do domu Jaira. Wola Jezusa została uszanowana, chociaż przypuszczalnie do końca nie rozumiano, dlaczego nie wszyscy mogli Mu towarzyszyć.
Nie wszyscy mogli oglądać wskrzeszenie córki Jaira
„I nie pozwolił nikomu iść z sobą z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakubowego. Tak przyszli do domu przełożonego synagogi. Wobec zamieszania, płaczu i głośnego zawodzenia, wszedł i rzekł do nich: «Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi». I wyśmiewali Go. Lecz On odsunął wszystkich, wziął z sobą tylko ojca, matkę dziecka oraz tych, którzy z Nim byli, i wszedł tam, gdzie dziecko leżało.” (Mk 5,37-40)
Do domu Jaira poszedł Jezus, Syn Boga żywego, Pan życia i śmierci. Wziął z sobą trzech Apostołów: Piotra, Jakuba i Jana. Do domu udał się także ojciec dziewczynki, o której mu powiedziano, że umarła i że dlatego nie powinien już trudzić Nauczyciela.
Wbrew tym radom Jezus wyruszył do domu córki Jaira. Tam odsunął wszystkich, którzy uważali za słuszne tylko lamentować nad zmarłą i wyśmiewać Jezusa za to, że nie zachowuje się tak jak oni, czyli że nie poddaje się władzy, jaką śmierć posiada nad człowiekiem, że nie chce jej uznać. Jezus pozwolił wejść matce dziewczynki i ojcu, któremu wcześniej powiedział: „Nie bój się, wierz tylko!”.
To sam Jezus zadecydował o tym, kto ma być świadkiem wskrzeszenia umarłej, a kto nie ma tego oglądać. Nawet nie wszystkim swoim Apostołom pozwolił iść z sobą do domu przełożonego synagogi. Tylko trzem pozwolił to uczynić (por. Mk 5, 36). Uznał w swojej mądrości, że tak będzie najlepiej. Nikt Go nie nakłonił do takiej decyzji. Nikomu też nie tłumaczył się, dlaczego tak zadecydował. Może zrobił to ze względu na dziewczynkę, żeby po powrocie do życia nie patrzyła na pozbawiony wiary jęczący, zawodzący i zgiełkliwy tłum ciekawskich, lecz na twarze spokojne i spoglądające na nią z miłością. I rzeczywiście tylko takie oblicza zobaczyła, gdy Jezus wyrwał ją z uścisku śmierci. Zobaczyła osoby zdumione, ale ufające Jezusowi i wierzące w Niego. Takiego pierwszego kontaktu z ludźmi chciał Jezus dla wskrzeszonej dziewczynki: miała powrócić do ziemskiego życia i najpierw zetknąć się z wiarą i miłością.
Wybrani świadkowie cudu wskrzeszenia córki Jaira
„Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: «Talitha kum», to znaczy: "Dziewczynko, mówię ci, wstań!" Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. I osłupieli wprost ze zdumienia. Przykazał im też z naciskiem, żeby nikt o tym nie wiedział, i polecił, aby jej dano jeść.” (Mk 5,41-43)
Pośród świadków potęgi Jezusa nad śmiercią był między innymi Jakub, który jako pierwszy z Apostołów (nie licząc Judasza, samobójcy) poniósł śmierć. Jakub oddał życie dla Chrystusa. Zanim to nastąpiło, w domu przełożonego synagogi widział, jak Jezus ujmuje dziewczynkę za ręka, jak mówi do niej: „Talitha kum”, to znaczy: „Dziewczynko, mówię ci, wstań!” Zanim jeszcze oddał życie za Jezusa, przeżył boleśnie Jego śmierć krzyżową i radość ze spotkań z Nim, jako ze zmartwychwstałym Panem. Wszystkie wydarzenia, w których Jezus pozwolił Mu uczestniczyć – także w Jego przemienieniu na górze Tabor (Łk 9,28-31) – przygotowywały go na jego przejście do wieczności, aby tam przebywać na zawsze z Chrystusem, Dawcą życia.
Jezus wiedział, że szczególne umocnienie duchowe potrzebne było tym, których sam wybrał na świadków swojego wielkiego cudu przywrócenia życia córce Jaira. Inni nie mieli o tym jeszcze wiedzieć. Ci, którzy widzieli wielki cud, mieli się zająć dziewczynką. Jezus polecił, aby jej dano jeść. Na razie tym się mieli zająć, a nie opowiadaniem wszystkim ciekawskim, którzy lamentowali na zewnątrz, bo nie mogli wejść do pokoju dziewczynki.
Zamiast wiary i modlitwy za zmarłą osobę – zawodzenie i zgiełk
„Tak przyszli do domu przełożonego synagogi. Wobec zamieszania, płaczu i głośnego zawodzenia, wszedł i rzekł do nich: «Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi». I wyśmiewali Go.” (Mk 5,38-40)
Jezus nie pochwalił zamieszania, płaczu i głośnego zawodzenia, z którym się spotkał, gdy przyszedł do domu Jaira. Nie było ono odpowiednie ani w obliczu śmierci, ani wobec choroby, ani wobec snu dziewczynki, o którym mówił Jezus. Lamenty nie przywracają przecież ani życia, ani zdrowia. Zamiast czysto zewnętrznych łez i lamentów potrzeba wiary w Boga, modlitwy, skupienia, zadumy. Wiara budzi spokój i pobudza do modlitwy, której potrzebuje i zmarły, i chory. Zamieszanie, płacz i głośne zawodzenie nic nie daje ani zmarłemu, ani choremu, wiara natomiast pobudza do zachowań sensownych, które niosą pomoc i żyjącym, i tym, których dusza przeszła do wieczności.
W wielu miejscach na świecie dba się o okazałą zewnętrzną „oprawę”, która – jak się mówi bez wiary – stanowi ostatnie pożegnanie ze zmarłą osobą. Jednak jeśli nie towarzyszy mu wiara i związana z nią modlitwa za zmarłą osobę, to zewnętrzny splendor nic jej nie daje. Sama bowiem nawet najpiękniejsza „oprawa” pogrzebu nie przynosi pożytku jej nieśmiertelnej duszy, która potrzebuje modlitewnego wsparcia, gdy przechodzi do bardzo bolesnego oczyszczenia czyśćcowego. Wszystko, co nie wypływa z wiary, nie przynosi jej pożytku w wieczności, lecz jest tylko „zamieszaniem i zgiełkiem”, może nawet okazałym, ale bezużytecznym dla duszy zmarłej osoby. Ten ludzki „zgiełk” i to ludzkie „zamieszanie” zasługuje na pytanie Jezusa: „Czemu robicie zgiełk i płaczecie?”
Nie musi być prawdą stwierdzenie, że pogrzeb jest ostatnim pożegnaniem. Może nim być, ale nie musi. Będzie faktycznie ostatnim pożegnaniem, jeśli dusza zmarłego pójdzie do piekła, a dusze uczestniczących w pogrzebie osiągną zbawienie, albo odwrotnie, ich dusze znajdą się w piekle, a dusza zmarłego – w niebie. W każdym innym wypadku dusze ludzi spotkają się w wieczności i pogrzeb nie będzie pożegnaniem się z kimś na zawsze.
To, czy będziemy z kimś razem w wieczności, zależy od sposobu naszego życia na ziemi i od sposobu wejścia w ostateczną formę istnienia przez śmierć. Błogosławieni, którzy umierają w Panu! Będą bowiem przebywać na zawsze w szczęściu z Nim i z wszystkimi istotami zbawionymi. Połączy ich na zawsze miłość. Potępieni, co prawda, też są razem, ale rozdziela ich na zawsze wzajemna niechęć, pogarda i nienawiść. Żadne przyjemne więzy uczuciowe nie zespalają wzajemnie potępionych. Nie ma w nich bowiem miłości, serdeczności, przyjaźni. Potępionych rozdziela wzajemna pogarda wobec siebie, okrucieństwo, zazdrość, pycha i nienawiść. Gdybyśmy wiedzieli, że umarła osoba na pewno się potępiła, to uzasadniony byłby płacz nad nią, lament i zawodzenie nad jej wiecznym losem. Ale to opłakiwanie też by jej nie pomogło, piekło bowiem jest wieczne. Potępieni przez grzeszne życie zamiast miłości wybrali nienawiść do Boga i w tej nienawiści do Dawcy życia i Jego stworzeń pogrążyli się na zawsze.
Jezus Dawcą życia i Zwycięzcą śmierci
„Lecz Jezus słysząc, co mówiono, rzekł przełożonemu synagogi: «Nie bój się, wierz tylko!»”. (Mk 5,36) Jezus słyszał, co ludzie Jaira mówili do niego o jego córce. Radzili mu, żeby powstrzymał Jezusa. Według nich już nie miało sensu pójście do dziewczynki, bo ta już umarła. Władzę Jezusa nad chorobą uznawali, ale nad śmiercią – nie. Jezus nie powiedział Jairowi nic o swojej Boskiej mocy, której nawet śmierć musi się poddać. Nie chciał mówić o tej Swojej władzy, lecz ją ukazać. Przełożonemu synagogi rzekł jedynie: „Nie bój się, wierz tylko!” I ojciec zmarłej córeczki nie posłuchał rady tych, którzy donieśli mu o jej śmierci. Nie powstrzymał Jezusa. Zdał się całkowicie na Jego wolę. Dzięki temu odzyskał swoją córkę żywą i zdrową, a ponadto stał się świadkiem wielkiego cudu Jezusa. Zobaczył Jego absolutną władzę nad wszystkimi stworzeniami i nad śmiercią. Był świadkiem potęgi Zbawiciela, który w późniejszym czasie powiedział do Marty, siostry zmarłego Łazarza: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?” (J 11,25-26)
Dla nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka
„Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: «Talitha kum», to znaczy: "Dziewczynko, mówię ci, wstań!" Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. I osłupieli wprost ze zdumienia.” (Mk 5,41-42) W Księdze Mądrości czytamy: „Bo dla nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka – uczynił go obrazem swej własnej wieczności. A śmierć weszła na świat przez zawiść diabła i doświadczają jej ci, którzy do niego należą.” (Mdr 2,23-34) Ujmując córkę Jaira za rękę i mówiąc do niej: „Dziewczynko, mówię ci, wstań!” Jezus pokazał, że dzięki Niemu człowiek może odzyskać każdą formę życia. Może powrócić – jak ta dziewczynka – do poprzedniego życia ziemskiego. Może od Niego otrzymać również wieczne nadprzyrodzone życie duszy, które polega na włączeniu jej w życie Trójcy Świętej. Tym Boskim życiem dusza rozpala się i jaśnieje jak metal włożony do ognia. W przyszłości człowiek otrzyma jeszcze zmartwychwstałe ciało, nad którym śmierć fizyczna nigdy więcej już nie zapanuje.
SZÓSTY ROZDZIAŁ EWANGELII WEDŁUG ŚW. MARKA
(Omówienie prawd wiary dla małych dzieci można znaleźć tutaj)
Autor komentarza: ks. Michał Kaszowski